Alfred Schreyer, zamieszkały w Drohobyczu, jeden z ostatnich uczniów Brunona Schulza, strażnik jego pamięci. Nauczyciel muzyki, pieśniarz. Człowiek powszechnie szanowany, odwiedzany przez wszystkich miłośników Schulza, którzy przyjeżdżają do Drohobycza.
– Z dawnego Drohobycza niewiele dziś pozostało. Teraz to zupełnie inne, typowo ukraińskie miasto. Świadków obecności Schulza ubywa też z każdym rokiem.
Wspominam go zawsze jako człowieka niezwykle skromnego. Powiedziałbym nawet – przesadnie skromnego. Chadzał w szarym garniturze, ubrany skromnie, ale schludnie, z chusteczką zwisającą z butonierki. Widać to na wielu fotografiach. To był człowiek, którego się nie widzi i nie słyszy. Przez lata spotykaliśmy się na drodze do gimnazjum. Ja szedłem od ulicy Bednarskiej, on – od Floriańskiej, które zbiegały się z ulicą Szewczenki. Kiedyś ulica Szewczenki byłą boczną ulicą Drohobycza, główną zaś – ulica Mickiewicza. Po wojnie Ukraińcy zamienili je nazwami. Jedyny pożytek z tej zamiany jest taki, że ja mieszkam na Mickiewicza.
Spotykałem go codziennie właściwie od dziecka. Zawsze mi się odkłaniał. Wiedziałem, że jest profesorem w gimnazjum. Poznałem go bliżej w 1934 roku, gdy zacząłem uczęszczać do drohobyckiego Gimnazjum im. Władysława Jagiełły. Byłem jego uczniem przez cztery lata. W tym czasie uczył mnie prac ręcznych. Pracownia naszego gimnazjum była znakomicie wyposażona. Można było tam znaleźć najbardziej fantazyjne narzędzia stolarskie. Bruno świetnie się nimi posługiwał. Uczył nas budowania mebli, a nawet politurowania.
Nikt nie mógł sobie wytłumaczyć, skąd posiadł tę wiedzę.