Brzmi to jak dowcip, ale żydowski hip-hop powstawał już w głębokich latach 80. Dość zresztą wspomnieć takie nazwy jak Beastie Boys czy 3rd Bass, by zrozumieć jego znaczenie dla tego gatunku. Dziś też ma się on całkiem dobrze. Tradycje aszkenazyjskie wprowadza do rapu Hyim, hebrajskimi rymami raczy fanów Sagol 59, a Mooke zgrabnie łączy hip-hop z reggae.
Matisyahu porusza się w podobnym jak ten ostatni klimacie. Jego muzyka to w zasadzie reggae, czasem dancehall, w którym rapowane frazy płynnie przechodzą w melodyjne zaśpiewy. I to w nich właśnie – pomijając efektowną chasydzką brodę Matisyahu – najsilniej wyczuwa się jego żydowskie korzenie. Sama muzyka więcej wspólnego niż z Izraelem czy diasporami ma z Jamajką.
I nic w tym dziwnego, bowiem Matisyahu dość długo odkrywał owe korzenie, w międzyczasie spożywając spore ilości narkotyków, grając w zespołach rockowych i uważając się za hipisa. Był to naturalny kierunek młodzieńczego buntu – urodził się w rodzinie rekonstrukcjonistycznej, a więc bardzo ortodoksyjnej religijnie, ale wyjątkowo liberalnej społecznie. Przełomem była dla artysty wizyta w Izraelu, a także – po powrocie do USA na początku XXI wieku – bliższy kontakt z nowojorskim środowiskiem reggae'owym i hiphopowym.
Jego pierwsza płyta „Shake Off the Dust... Arise" ukazała się w 2004 roku, z miejsca wynosząc 25-letniego muzyka na pozycję gwiazdy reggae. Kolejne albumy – „No Place To Be" czy ostatnia „Light" – tylko ją potwierdzały. O skali popularności Matisyahu w Ameryce najlepiej świadczy fakt, że jego utwór „One Day" wykorzystano jako muzyczne tło w reklamie olimpiady.