Wszedł w sobotę na scenę pewnym, władczym krokiem i oznajmił: – Polsko, jestem tu!
Najbardziej pożądany artysta świata sam decyduje, gdzie wystąpi – chcą go wszyscy, wszędzie. Po minucie było jasne dlaczego: jest rockandrollową trąbą powietrzną i przemieszcza się w zawrotnym tempie. Na powitanie w „Lay Down" z ostatniej płyty „20Ten" – w ostrym, rockowym numerze przedstawił się jako gitarzysta. Od tego instrumentu zaczynał jako chłopiec. Gdy już rozpędził funkową lokomotywę, a kilkadziesiąt tysięcy ludzi posłusznie reagowało na każde jego skinienie, mówił przekornie: „To jest gitara, nazywam się Prince i chcę być gwiazdą". Marzenie sprzed lat spełniło się tysiąckrotnie.
Nagle w „Delirious" cofnął czas o blisko 20 lat, do epoki syntezatorów i futurystycznych zabaw z rytmem. A po chwili proponował już erotyczne szaleństwo w „Let's Go Crazy". Wirował w złotym kostiumie – spodniach i tunice wyszywanej błyskotkami. W świetle reflektorów wyglądał jak ognista zjawa, ale dopiero gdy scena pogrążała się w ciemności, stawał się gwiazdą: migotał własnym światłem, jak oddalony, kosmiczny obiekt. Klawiszowcy odpalili funkową rakietę, a Prince w tanecznym „1999" sprawdzał, czy umiemy się bawić. Na ekranie w kształcie wielkiego oka buchały płomienie, scenę zalały czerwone światła, a namiętny śpiew zapowiedział przejażdżkę w „Little Red Cor-vette". Wszystko to wydarzyło się w ciągu kwadransa i było tylko rozgrzewką.
Purpurowy hit
Gdy na jego życzenie wyklaskiwaliśmy szybki rytm, wyciągaliśmy telefony komórkowe i skakaliśmy, kiwał głową jak usatysfakcjonowany władca: – Proszę, proszę. Patrzcie tylko! – uśmiechał się i dziękował, że jesteśmy z nim. Choć muzyką rzuca na kolana, to serca podbija otwartością – zależy mu na wspólnej zabawie. To jeden z tuzów show-biznesu, który swoją wartość mierzy satysfakcją publiczności.
W Gdyni był artystą od stóp do głów, ale nie miał w sobie pychy – przyjechał zapewnić nam rozrywkę. „Nothing Compares 2 U" śpiewał z gitarzystką, wymieniali się frazami, budując zmysłowe napięcie. Imprezowym „Take Me with You" Prince prowadził do serca swojej muzyki. – Jestem z Minneapolis, a brzmienie tego miasta to funk! – ostrzegł i radził poinformować telefonicznie przyjaciół, że jesteśmy w najlepszym miejscu na świecie. Byliśmy.