Ten 52-letni prozaik zdobył sławę dziesięć lat temu swoją trzecią, nieznaną jeszcze w Polsce, powieścią „Korekty" nagrodzoną National Book Award i nominowaną do Pulitzera, a teraz – „Wolnością" spotęgował tamten sukces.

Nowa, prawie 600-stronicowa powieść rzeczywiście jest znakomita. To, jak „Korekty", saga rodzinna, ale także portret współczesnego społeczeństwa amerykańskiego ze szczególnym uwzględnieniem jego klasy średniej, znajdującej się – zdaniem autora – w głębokiej depresji. Przy czym nie uprawia Franzen krytykanctwa, a „Wolność" – zgodnie z tytułem – pokazuje, że jej pogubieni bohaterowie są w stanie odbudować swoje życie, oczywiście, o ile tego naprawdę chcą. To zależy tylko od nich, od ciebie – czytelniku, szamoczący się w toksycznym związku małżeńskim, nieludzko zmęczony wyścigiem szczurów, w którym bierzesz udział właściwie nie wiadomo dlaczego, nawet nie dostrzegającym, że twoje życie staje się koszmarem.  Ale wciąż masz szansę, bo dana ci jest wolność. Jedyna prawdziwa wolność – wolność wyboru.

Skoro „Korekty" okrzyknięto amerykańskimi „Buddenbrookami", to do czego przyrównać „Wolność"? Może do prozy Johna Steinbecka, bo trudno nie zauważyć, że Jonathan Franzen, opowiadając amerykańskie losy w ostatnich dziesięciu latach, czyni to za pomocą podobnych środków, które stosował jego wielki poprzednik, choćby w „Gronach gniewu".

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl