Reklama

Nie będzie gwałtu na Moniuszce

Natalia Korczakowska opowiada o swojej inscenizacji „Halki”, w której połączy polski koloryt z uniwersalnymi treściami

Publikacja: 08.12.2011 13:00

Nie będzie gwałtu na Moniuszce

Foto: Arch. TW-ON.

"Rz": Czy pracuje pani pod presją? Oczekiwania wobec reżyserów zajmujących się operą Moniuszki są zawsze duże.

Natalia Korczakowska:

W tym przypadku trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: czy artysta powinien liczyć się z wymaganiami widzów? Jedni chcą „Halki" nowoczesnej, inni takiej jak zawsze. Dyrekcja zaprosiła mnie po to, żeby odświeżyć ten dramat. Nie wierzę w wartości muzealne teatru. Wierzę w teatr, który mówi o sprawach aktualnych, palących. Taka była „Halka" w dniu warszawskiej premiery w 1858 roku.

Moniuszko napisał ją zaraz po buncie chłopów krakowskich, czyli po tzw. rabacji galicyjskiej. Jej wielki sukces opierał się w dużej mierze na tym, że mówiono w niej otwarcie o problemach społecznych na ziemiach polskich. Tej aktualności muszę szukać, żeby być w zgodzie z Moniuszką. Jednocześnie liczę się z tym, że część widzów ceni ponad wszystko tradycję inscenizowania „Halki".

Zgodziła się pani bez wątpliwości?

Reklama
Reklama

Długo szacowałam ryzyko. Pierwszym argumentem za przyjęciem propozycji była możliwość pracy z dyrygentem Marcem Minkowskim. Spotkanie z artystą tej klasy to jedna z najwspanialszych szans, jaką daje mój zawód. Ale zgodziłam się przede wszystkim dlatego, że zobaczyłam w „Halce" potencjał dramatyczny, który w moim przekonaniu nigdy nie były w pełni zrealizowany.

Rezygnuje pani z XIX-wiecznej stylistyki?

Rezygnuję z XIX-wiecznej anegdoty, szukam bardziej złożonych motywów i uniwersalnej wymowy, by pokazać, że zasięg „Halki" nie jest tylko lokalny i że zasługuje ona, by wejść do międzynarodowego repertuaru, jak kiedyś utwory Czecha Janačka. Zwłaszcza jeżeli Marc Minkowski docenia jej wartość muzyczną. Nadarza się szansa: premiera jest częścią programu kulturalnego polskiej prezydencji w UE. Jednocześnie nie uciekam od tego, co polskie. W scenografii i kostiumie zawarte są motywy rdzennie polskie, inspiracje naszym folklorem, historią, malarstwem; tradycją. Ale szukam przestrzeni, która wydobędzie ich wartość i jednocześnie pozwoli mówić o dzisiejszym świecie znów niebezpiecznie podzielonym na ludzi lepszych i gorszych.

Nie korciło panią aby uwspółcześnić operę?

Chcę, aby zabrzmiała aktualnie, ale nie jestem za bezpośrednim kopiowaniem rzeczywistości na scenie. Można oczywiście rozegrać ją jako dramat między amerykańskimi finansistami i ludźmi koczującymi na Wall Street, ale byłoby to pójście na łatwiznę i błąd w sztuce.

Nie interesuje pani konflikt społeczny w „Halce"?

Reklama
Reklama

Wręcz przeciwnie, jest dla mnie najważniejszy. Konflikt podstawowy tej opery można też opisać jako opozycję między kulturą i naturą. Janusz jest racjonalistą, żyje w oderwanym od rzeczywistości, sterylnym świecie. Natomiast Halka to dziecko natury, jest jednocześnie czysta i dzika. Wyzwanie, które widzę w tej postaci, to połączenie naturalnej erotyki i niewinności. Jako prosta dziewczyna staje się kimś obcym w wielkomiejskim świecie Janusza. A jedną z wyjściowych inspiracji dla jego postaci był dla mnie Stawrogin z „Biesów" Dostojewskiego, zafascynowany prostą, kaleką dziewczyną Marią Timofiejewną, zakochaną w nim aż do obłędu.

Ale przecież libretto opowiada przede wszystkim miłosną historię.

Tak, tylko że ignoruje się jej głębię. Janusza i Halkę łączy prawdziwa namiętność, ale zrealizowanie jej nie jest możliwe, bo oboje wyrośli na innych mitach. On został wychowany na supersamca i libertyna. Chce mieć żonę w swoim świecie i drugą kobietę na wsi. Nie wyklucza to prawdziwej miłości do Halki, która nie może tego pojąć. Jej świat opiera się na tradycyjnej moralności i micie romantycznym, dla niej miłość może być tylko absolutna. Ta różnica w widzeniu świata jest przyczyną dramatów wielu współczesnych ludzi. Niewyobrażalne cierpienie po rozstaniu często wynika nie tyle z organicznej potrzeby bycia z kimś, ile z tego, że wpojono nam, iż kocha się raz na całe życie. Niemożliwość zrealizowania tego marzenia jest przyczyną nieszczęścia wielu ludzi. Halka chce za nie umrzeć.

To bohaterka tragiczna?

W klasycznym rozumieniu tak, ponieważ ginie za swoje przekonania i wiarę w miłość absolutną. Ale każdy prawdziwy bohater stopniowo dorasta do swojej roli, dlatego na początku dramatu chcę zobaczyć pełnowymiarowego człowieka, a nie ofiarę uwodziciela. Halka jest dziewczyną z gór, która przyszła do miasta po to, czego pragnie.

Realizacja „Halki" to wielkie przedsięwzięcie. Nie czuje się pani przytłoczona?

Reklama
Reklama

To wyzwanie. Trudne jest już samo wykonanie tej opery na poziomie technicznym, a przecież ma być jeszcze mądrze i głęboko. Po raz pierwszy pracuję z chórem. Przed pierwszą próbą dręczyło mnie pytanie, jak się ze wszystkimi przywitać. Podanie ręki setce osób zajęłoby masę czasu, a ich czas jest bardzo cenny. To niezwykle zapracowani ludzie. A Marc Minkowski zaproponował zrealizowanie tej opery bez jakichkolwiek skrótów. Po raz pierwszy w tradycji wystawiania „Halki".

Pani dwie ostatnie premiery to opery. Porzuca pani reżyserowanie w teatrze?

Oczywiście nie. W maju zaczynam próby w teatrze. A rozdział między operą i teatrem uważam za sztuczny. Opera powstała jako próba odnowienia teatru greckiego, znane mi próby jej reform z Wagnerem na czele dążyły do przywrócenia właściwych proporcji między dramatem i muzyką.

—rozmawiał Tomasz Gromadka

Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama