Dwa razy do tej samej rzeki ponoć się nie wchodzi. Pan się jednak na to zdecydował?
Olaf Lubaszenko:
I tak, i nie. „Sztos 2" to nie ta sama woda. Jest inna choćby z powodu czasu, który upłynął od realizacji pierwszego filmu. 15 lat to w życiu 44-letniego człowieka ponad jedna trzecia. Sporo. Zmieniła się też sceneria, w której umieściliśmy losy bohaterów. Zależało mi bardzo, by dokonać tu największej wolty. Po pierwszym „Sztosie", który był trochę bajką, trochę podróżą sentymentalną do beztroskich lat 70., chciałem, by pojawiły się w życiu bohaterów dramatyczne wybory. Temu posłużyło umieszczenie akcji w stanie wojennym.
Postanowił pan rozliczyć się z latami 80.?
Nie czuję się w pełni uprawniony do rozliczeń. Kiedy wprowadzono stan wojenny, miałem 13 lat. Za mało, by w pełni to przeżyć czy doświadczyć poważnych dylematów, ale na tyle dużo, żeby móc tamten okres pokazać. Tak, jak go widzę dzisiaj. Oczywiście przy odpowiedzialnym traktowaniu historii. Lata 80. możemy przedstawić komediowo, jak w naszym filmie, ale dla bardzo wielu ludzi były to czasy prawdziwie tragicznych doświadczeń. Staraliśmy się o tym pamiętać.