John Medeski o muzyce tria Medeski Martin & Wood

Rozmowa z Johnem Medeskim z tria Medeski Martin & Wood, które jutro wystąpi w warszawskim klubie Palladium w cyklu Era Jazzu oraz w niedzielę w Teatrze Rozrywki w Chorzowie

Aktualizacja: 17.04.2012 19:01 Publikacja: 17.04.2012 18:49

Medeski Martin & Wood

Medeski Martin & Wood

Foto: Era Jazzu

Pana nazwisko brzmi dla nas swojsko.

John Medeski:

Mój pradziadek był Polakiem, przybył ze Śląska do Ameryki pod koniec XIX wieku, miał wtedy kilkanaście lat.



Na zdjęciu promującym koncert w Warszawie trzyma pan wzmacniacz lampowy. Skąd pan go wziął?



To mój mózg. [śmiech] A poważnie - część zestawu głośnikowego Leslie, do którego podłączone są moje organy Hammonda.



To pana ulubiony instrument?

Zdecydowanie tak, na równi z fortepianem. Lubię także brzmienie melotronu, klawinetu, organów Wurlitzera, fortepianu elektrycznego Fender Rhodes i melodiki. To taki mały instrument klawiszowy z ustnikiem. Odkryłem też indyjską odmianę harmonii shrutibox. Czasami korzystam z mini-mooga.

Dlaczego preferuje pan stare instrumenty?

Bo brzmią lepiej, właściwie każdy z tych instrumentów ma własny świat dźwięków. Współczesne syntezatory próbują je podrobić, ale dość nieudolnie, brzmią płasko, sztucznie. Dla mnie muzyka to brzmienie.

A harmonia, melodia, rytm?

Harmonia i melodia to sposoby organizacji brzmień. Harmonia to więcej niż jedna nuta zagrana równocześnie, nadaje muzyce kolor. Rytm to umiejscowienie muzyki w czasie. Ważna jest również ekspresja i mnóstwo innych rzeczy, ale dla mnie podstawą jest brzmienie. Mogę grać na dowolnym instrumencie klawiszowym, ale wolę te stare. Mają duszę, promieniuje z nich ciepło. Podobnie wolę płyt winylowe od plików mp3. Są też użytkowe powody. Jeśli na klawiaturę syntezatora wyleje ci się coca-cola, musisz go wymienić na nowy. A stary wytrzesz i będzie grał, a jak się coś zepsuje, naprawisz za pomocą taśmy klejącej, lutownicy i odrobiny cyny.

Jakie instrumenty staną na scenie w Warszawie?

Wysłałem organizatorowi listę instrumentów, które chciałbym mieć. Na pewno będą: fortepian, organy Hammonda i klawinet. Ale mogę zagrać dobry koncert wyłącznie na fortepianie.

Przecież zaczynaliście jako trio akustyczne, dlaczego zaczął pan używać elektrycznych instrumentów?

To była potrzeba związana z trasami koncertowymi. Graliśmy w klubach, które nie miały dobrych fortepianów. Organy pojawiły się, kiedy zapragnąłem mieć potężniejsze brzmienie i specyficzny groove.

Określenie groove trudno je przetłumaczyć, jak można je opisać?

To specyficzny rytm, który trafia w uczucia i porusza ciało, zachęca do tańca. Jeśli stworzysz odpowiednią pulsację, dodasz własne emocje, w powietrzu zaczynają krążyć pozytywne wibracje, słuchacze je podchwytują i zaczyna się dobra zabawa. Może się to zdarzyć zarówno przy prostej muzyce, jak i bardziej złożonej, jaką my gramy.

Słuchacze tańczą na waszych koncertach?

Tak, choć częściej w Nowym Orleanie niż w Nowym Jorku czy Los Angeles.

A jak reagujemy w Europie?

Niektórzy tańczą, inni zamykają oczy, kołyszą się. Cenimy tych, którzy słuchają w skupieniu. Lubimy występować w Europie, bo przychodzą na nasze występy inteligentni, wykształceni i wrażliwi ludzie.

Jesteście jednym z najlepszych improwizujących zespołów. Co to jest improwizacja?

Spontaniczne komponowanie na żywo. Odkrywanie ducha muzyki w pewnym momencie dla tej jednej chwili. Tego nie da się porównać z niczym innym. Improwizowanie wyzwala dodatkową energię, daje wolność i uniesienie.

Improwizacja zależy od stylu muzyki?

Nie. Jeśli ktoś naprawdę improwizuje, nie ma znaczenia, w jakim robi to stylu. Ale jeśli wykonuje tę samą gitarową solówkę w studiu i później na koncercie, to już nie jest improwizacja.

Łatwo wyobrazić sobie improwizację jednego muzyka, ale jak robicie to we trzech równocześnie?

To kwestia uważnego słuchania i otwarcia się na koncepcje pozostałych członków zespołu. Każdy z nas współtworzy brzmienie. Tak jak w naturze. Potrzebna jest ziemia, powietrze, drzewo, wiatr, chmury, deszcz, wschód i zachód i słońca. Dopiero ich połączenie daje w efekcie owoc. My stajemy obok siebie na scenie, pojawiają się pomysły, pojedyncze dźwięki składają się na groove i melodię. Kiedy zatracamy się w tym procesie wkładając swoje uczucia, powstaje najlepsza muzyka. Podobnie jak w seksie.

Wasz album „Radiolarians I" otwiera pana kompozycja „First Light". Z pierwszych rozrzuconych dźwięków wyłania się ujmująca, prosta melodia. Dlaczego jazzmani tak rzadko tworzą tematy łatwo wpadające w ucho?

Czy rzeczywiście rzadko? Trudno mi odpowiedzieć za innych. Nie jestem twórcą piosenek, nie zabiegam o popularność. Ale też nie uważam, że nasza muzyka jest trudna. Jeśli uda nam się znaleźć melodyjny motyw, rozwijamy go, ale to nie jest nasz główny cel.

Wydaliście trzy płyty pod wspólnym tytułem „Radiolarians", jaka była idea tego projektu?

Nagrywaliśmy nowe tematy, które przeszły ewolucję w czasie tras koncertowych. Zwykle zespoły nagrywają album, z którym wyruszają na tournée, co pomaga w jego sprzedaży. My zrobiliśmy odwrotnie. Tytuł pochodzi od radiolarii — promienic, zamieszkujących słone morza.

W ubiegłym roku minęło 20 lat od założenia zespołu Medeski Martin & Wood. Uczciliście to albumem „20", który nie został wydany w tradycyjnej formie. Można go złożyć z pojedynczych nagrań kupionych za pośrednictwem waszej strony internetowej www.mmw.net. Czy w tych nagraniach jest historia zespołu?

Nie, to całkiem nowy materiał. Mniej więcej co dwa tygodnie przygotowywaliśmy nowe nagranie, jak singiel i zamieszczaliśmy w sieci. Teraz jest dostępny komplet.

Jakie były najważniejsze momenty w waszej historii?

Nasz pierwszy koncert w klubie Village Gate w Nowym Jorku, a potem, kiedy zrzuciliśmy się na campera. Mogliśmy w nim podróżować po Ameryce z instrumentami od klubu do klubu i spać. Jeśli chodzi o płyty, to album „Shack-man" nagrany w dżungli na Hawajach, współpraca z DJ Logikiem i płyta „The Dropper". To była odpowiedź na prośby o nagranie komercyjnej płyty. W efekcie powstał album, który wszystkim się podobał. Tym, którzy lubią się bawić przy rytmach i melodiach, jak i tym, którzy cenią nas za improwizacje.

Czy wasza muzyka to jazz?

Na takie pytanie odpowiadam nie. Jest tyle kategorii muzyki, ale żadna nie chce nas przygarnąć. Naszą nazywamy: bezdomną.

Pana nazwisko brzmi dla nas swojsko.

John Medeski:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"