Ameryka uwielbia się sobą zachwycać. Również swoimi szlagierami. Obu tym celom służyły m.in. nazywane amerykańskimi śpiewnikami płyty Roda Stewarta z luksusową wersją swingu dla bogatych. Lub tych, którzy nadal chcą spełnić swój amerykański sen.
Neil Young Amerykę zna z innej perspektywy, choćby dlatego, że jest Kanadyjczykiem i buntownikiem. Jej prawdziwe oblicze postanowił pokazać przez pryzmat starych countrowych hitów, o których sami Amerykanie zapomnieli.
- Piosenki, jakie przypomniałem, mają bardzo znaczące wersy, które zawsze były ignorowane, by nadać tekstom pozytywniejszy wydźwięk - mówi Neil Young. - Na pewno nie nadają się do śpiewania w przedszkolach, odnoszą się bowiem do rzeczywistości mrocznej, brutalnej lub też przeciwko niej protestują. Prawie każda opowiada o ludziach, którzy zostali zamordowani lub też musieli walczyć o swoje życie, ocierając się o śmierć. Wróciłem do oryginałów. Zmieniłem tylko aranżacje.
Neil Young, żeby osiągnąć efekt muzycznej spontaniczności i surowości, które sobie najbardziej ceni, odnowił współpracę z zespołem Crazy Horse. Po raz pierwszy spotkali się pod koniec lat sześćdziesiątych. Potem rozstawali się i schodzili wiele razy, jak stare dobre małżeństwo. Ostatnio blisko dziesięć lat temu, gdy nagrali album „Greendale".
„Oh, Susanna", która otwiera płytę, należy do najpopularniejszych amerykańskich ludowych songów. Po raz pierwszy został opublikowany w 1848 r. Opowiada o wzruszającym spotkaniu z ukochaną. Young nie użył w nagraniu banjo, o którym napisał autor Stephen Foster. Zaaranżował piosenkę w stylu hippisowskiego jamu z chóralnymi śpiewami. Z kolei „Clementine" zamienił w mroczną modlitwę górnika z okresu gorączki złota, który rozpacza po śmierci ukochanej. Nieszczęsna utonęła w rzece, która innym razem przynosi grudki szczerego złota.