Rz: Teatr Polski to dzieło Arnolda Szyfmana. Jakim był człowiekiem?
Nina Andrycz:
Był rasowym menedżerem. Bardzo dbał o ten teatr. Jeździł po Polsce, wyszukiwał talenty. Zaangażował Józefa Węgrzyna, Juliusza Osterwę, Kazimierza Junoszę-Stępowskiego, stworzył fantastyczny zespół. Gdy z mojego rocznika Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej zaangażował tylko mnie, byłam niesłychanie dumna.
Pamięta pani swoje z nim spotkanie?
Jakby to było wczoraj. Mój egzamin dyplomowy w PIST był otwarty dla publiczności, graliśmy na dużej scenie Teatru Polskiego, o której zawsze marzyłam. Występowałam w „Salome" Oskara Wilde'a. Już sam kostium wzbudzał sensację, rola wymagała sporego negliżu. Nosiłam malusieńkie napierśniki, które przykrywały tylko dolną połowę piersi. I miałam trochę tiulu wokół bioder. Jak wyszłam, sala zamarła, wtedy kobiety nie rozbierały się tak co chwila.