140 lat temu, 25 lutego 1873 roku, urodził się Enrico Caruso (zm. w 1921 roku). Fragment tekstu z archiwum tygodnika Plus Minus
"Niewątpliwie Caruso miał jeden z najwspanialszych głosów w historii wokalistyki w ogóle - pisali w książce "Muza wiecznie kwitnąca" Ewa i Janusz Łętowscy. - Rzadkość nad rzadkościami: piękny liryczny tenor o wyjątkowej, złocistej barwie, ale liryczny tenor z ukrytą (czasem wspaniale demonstrowaną) siłą i wolumenem. Co było również wyjątkowe: ów głos, niezależnie od tego, z jak wielką siłą brzmiący, nigdy nie sprawiał wrażenia ciężkiego, "wysilonego". Nigdy też nie stracił wyjątkowego pięknego blasku górnych dźwięków, nawet wówczas, gdy wysokie "C" było już dla niego nieosiągalne (co się zresztą śpiewakom zdarza, Pavarotti już je stracił, a Domingo czy Carreras nigdy go nie mieli) ."
Cóż można dodać do tej opinii? Chyba tylko wyjaśnienie, w jaki sposób jej autorzy mogli poznać sztukę wokalną włoskiego tenora. Enrico Caruso debiutował przecież u schyłku XIX wieku. Ten syn ubogiego mechanika z Neapolu długo zresztą musiał przekonywać nauczycieli śpiewu, iż rzeczywiście ma głos, a pierwsze występy przyniosły mu więcej rozczarowań niż sukcesów. Pozycję w świecie w pełni ugruntował po debiucie w nowojorskiej Metropolitan Opera w 1903 r. Miał wówczas 30 lat. Z tym teatrem związał się na siedemnaście sezonów, tu w 1920 r. wystąpił po raz ostatni. Potem wrócił do Włoch i w Neapolu zmarł kilka miesięcy później, nie ukończywszy 50 lat.
Enrico Caruso nie oszczędzał się, bywało, że występował po sześć razy w tygodniu. Palił papierosy, a do kolacji na deser jadał lody. A mimo to niezmiennie śpiewał znakomicie, niezależnie od tego, czy był dramatycznym Otellem z dzieła Verdiego czy lirycznym Nemorinem z "Napoju miłosnego" Donizettiego. Nawet pod koniec kariery słynny romans z tej opery śpiewał z zadziwiającą lekkością, a następnego wieczoru potrafił wystąpić w którejś z oper werystycznych, których był niezrównanym interpretatorem.
O sztuce jego śpiewu wiemy dziś tak wiele, ponieważ Enrico Caruso był jednym z pierwszych, który uwierzył w przyszłość fonografii. 18 marca 1902 r. w pokoju hotelowym w Mediolanie z pianistą Salvatore Cottone nagrał dziesięć arii, za co dostał 100 funtów honorarium. Te płyty Carusa stały się błyskawicznie sukcesem artystycznym i handlowym, a artysta odtąd każdego roku dokonywał kolejnych nagrań. Gdy umarł, obliczono, że na płytach zarobił ponad 2 miliony dolarów.