Kiedy zdecydował się zadzwonić do Michała, zadrżały mu nogi. Wspomina: – W słuchawce odezwał się głos, który mnie ośmielił. Opowiedziałem, o co chodzi, i zaprosiłem na spotkanie, uprzedzając, że to jednak forma konkursu. Wtedy Michał powiedział podniesionym głosem: „Co?!". Przestraszyłem się, że go obraziłem. Ale dodał, że oddzwoni. I za dziesięć minut miałem zwrotny telefon.
– Spędzałem ten wieczór z rodziną – wspomina Michał Kowalonek. – Kiedy padła propozycja, trochę zbladłem. Skonsultowałem się z żoną i ochłonąłem, bo pojawiły się fajne emocje. Każdy krok, który wykonuję, ma jeden cel. Chcę się czegoś nowego nauczyć. A Myslovitz ma gigantyczne doświadczenie. Oczywiście sława i pieniądze są też ważne, ale moim i żony priorytetem jest rozwój. Żona przygotowuje do egzaminów na ASP, ja gram z dzieciakami na bębnach. Nagrywam z nimi piosenki w Pracowni Artystycznej Lupa w Puszczykowie pod skrzydłami Stowarzyszenia Enter Art.
Kowalonek zdecydował, że przejście do Myslovitz nie zakończy działalności Snowmana. Grupa przetrwała, choć oczywiście on ma na nią mniej czasu.
– Szczerze mówiąc, Michał na przesłuchanie przyjechał nieprzygotowany. Koledzy byli zaskoczeni – mówi Przemek Myszor. – Okazało się jednak, że kiedy śpiewa repertuar Myslovitz, kierują nim te same emocje, co nami. Pasował do nas, choć ma inny głos niż Artur – nieco nosowy, zdarty. Na pewno wniósł dobrą energię – słonecznego jogina. Zmienił też oblicze naszych koncertów. Nigdy nie rozmawialiśmy z fanami. Michał świetnie komunikuje się z ludźmi.
– Kiedy spotkałem się z Myslovitz, miałem siłę czołgu, chciałem wnieść nową energię – potwierdza Kowalonek. – Taki jestem. Wiele zawdzięczam ojcu, który jest emerytowanym nauczycielem muzyki.
Piosenki, które znalazły się na nowej płycie, skomponowała czwórka ze starego składu, jeszcze zanim pojawił się Kowalonek. Zostały przearanżowane, bo istniały tylko w wersjach klawiszowych, bez gitar.