Nowa płyta świetnie koresponduje z apetytem stacji radiowych na wiosenne pop-rockowe piosenki. Jako pierwszy przyciągnął uwagę prezenterów, w tym radiowej Trójki, „Wielki mały człowiek".
Kompozycja, zwłaszcza na starszych słuchaczach, może robić zaskakujące wrażenie przeczytanego kiedyś wiersza, słyszanego niegdyś przeboju. Wrażenie jest całkiem zrozumiałe, bo to nowa, minimalistyczna wersja przeboju niesłusznie zapomnianej grupy 2+1 z wydanej w 1985 r. płyty „Video". Uniwersalna, fascynująca również dziś opowieść o zwykłym człowieku, który nie do końca potrafi sobie dać radę z własną przeciętnością, bo chyba jednak przypisuje sobie większe znaczenie, niż byłby skłonny przyznać innym zwykłym zjadaczom chleba.
Niecały album podporządkowany jest idei minimalistycznych aranżacji i interpretacji. „Piękne nic" ożywia emocje mocniejszym śpiewem, a nawet punkowym krzykiem Asi Chacińskiej. Perkusja dudni, gitarowy riff tnie powietrze – chyba nikt nie spodziewał się takiej eksplozji. „Przypływy i odpływy" kontynuują nowofalową stylistykę Maanamu z połowy lat 80. Piosenka jest o tyle ważna, że poza niezobowiązującą, trochę nawet wariacką atmosferą, wprowadza najważniejszy na płycie temat – dopasowania i niedopasowania ludzi. Inne piosenki pokazują, że brak zrozumienia prowadzi do nieporozumień, a całkowite niezrozumienie – do ucieczki, emigracji wewnętrznej lub wymuszonej samotności. Pierwszą przegraną na płycie jest bohaterka „Nieskładnie", wspaniale, niemal akustycznie zagranej elektrycznej ballady spointowanej partią trąbki. To historia o tym, jak małe problemy urosły do niebotycznych komplikacji. Katastrofę przeżyła tytułowa „Lilly" – szukająca schronienia w parku kobieta o złamanym sercu: milcząca jak kamień, cierpliwie wysłuchująca cudzych wyznań. Jest w tym tekście coś z klimatu „Jenny" Edyty Bartosiewicz. Generalnie Asia Chacińska opowiada o nowej generacji kobiet wrażliwych, oczekujących więcej, niż przynosi życie i wynikających z tego zawodach.
Kolejną odsłonę tej historii stanowi „Znikam" zaśpiewane delikatnie do partii indyjskiego sitara oraz „Powiśle", o tym, jak szybko stajemy się dla siebie nieznajomymi. Płyta podsuwa też recepty, które mężczyźni powinni wziąć sobie do serca nie tylko w Dzień Kobiet. Dobra rada wyśpiewana została w „Kinie": mężczyzno, jeśli zaprosiłeś ukochaną do kina lub na kolację przy świecach, pamiętaj o tym, bo w innym wypadku kobieta nigdy ci tego nie zapomni. I jeszcze jedno – kobiety lubią również samotne dni same ze sobą. To też uszanujmy, słuchając, jak w dixielandowym stylu Bisquit śpiewa i gra „Ostrzę zmysły". Przy okazji wyostrzył też apetyt na niezwykłe, z jednej strony surowe, akustyczne, a z drugiej bogate brzmienie piosenek, które jest zasługą Tomka Serka Krawczyka, gitarzysty Bisquit.
Jacek Cieślak