Te chwile ciszy. Zaraz po wejściu do hotelowego pokoju, gdy rzuca się toboły na podłogę i przez chwilę patrzy w milczeniu na zasłonięte prześwitującą firanką okno. Albo leży się w butach na łóżku i patrzy w biały sufit. Albo potem, wieczorem, gdy przez to okno spogląda się na pustą ulicę. Albo rano, gdy do wnętrza pokoju nieustępliwie sączy się blade światło świtu. Za chwilę będzie go zbyt dużo, wedrze się pod powieki i wtedy będzie koniec nocy.