Malarz własnego minikrólestwa

Łukasz Korolkiewicz mógłby być filmowcem, bo obrazami buduje narracje. Od 26 listopada będzie je prezentować Galeria Opera.

Publikacja: 05.11.2015 20:12

Huśtawka, 2014, 110 x 180 cm (olej na płótnie)

Huśtawka, 2014, 110 x 180 cm (olej na płótnie)

Foto: Archiwum TW-ON

Ciągi płócien Korolkiewicza układają się w sekwencje o niezgodzie na przemijanie. A także o kreowaniu własnego kosmosu z ciał bynajmniej nie niebieskich. Jednak ostrzegam: ten film jest dozwolony od lat 18.

Niby nie ma porno ani drastycznych scen, ale pełno tu pułapek emocjonalnych i psychicznych. Scenografia idylliczna, lecz niepokoi. Jak w horrorach. Nic się nie dzieje, jednak wyedukowani na filmach Hitchcocka wiemy, że zaraz ziemia się zatrzęsie. Na razie – cisza przed burzą.

On, artysta–demiurg, tkwi w centrum swojego uniwersum. Czasem łaskawie mignie w kadrze (jak w „Punkcie obserwacyjnym", gdzie przyczaił się za oknem), częściej pociąga za sznurki z odległości, niewidoczny dla postronnych obserwatorów.

Patrzę na jego najnowsze obrazy. I nie wiem, co to znaczy „najnowsze". Że datowane na ostatnie trzy lata? To nasza miara, zwykłych śmiertelników. Miara współczesnego świata, gdzie pory roku zamienione są na sezony handlowe. Ale sztuka nie może, nie powinna podlegać regułom komercji. Jest, bo jakaś siła sprawcza (zwykle zwana Najwyższą) wmontowała w ludzką jaźń potrzebę kreacji. Codzienny malarski ceremoniał Korolkiewicza nie ma w sobie jednak mistycyzmu. Przeciwnie, motywacją jest duma zmiksowana z egoizmem.

Inne skojarzenie, też blisko kina: jego obrazy są jak ekrany. Ale zamiast filmów wyświetla na nich slajdy. Jest ich autorem, a właściwie – inscenizatorem. Starannie ustawia każdy kadr i światło. Przeźroczami zastępuje szkice. Slajdy podpowiadają mu zręby konturów, kształtów, barw. Wszystko rzetelnie oddane, ze światłocieniem, lokalnym kolorem, we właściwych proporcjach. Potem te wstępne dane, jak mawiał Jan Cybis, „rozstrzyga po malarsku".

Fotorealista. Tę technikę Korolkiewicz stosuje od prawie czterech dekad. Za jej pośrednictwem dochodzi do sedna malarstwa. Do tradycyjnej figuracji. Perfekcyjnej warsztatowo, bez żadnych technicznych myków, innowacji, wariacji.

A tematyka? Niby o życiu tu i teraz, ale tak innym od powszechnego, jakby działo się na innej planecie. Jednocześnie jest to wizja tak intensywna, że nie wątpimy w jej prawdziwość. On zaś otwiera przed naszymi oczyma (oraz wyobraźnią) drzwi i okna do własnego mikroświata. Zawsze na pierwszym planie widzimy uchylone uprzejmie drzwi; szerokie, jasne okna bez firanek lub widok z tych okien na ogród, podwórko, werandę.

Zajrzyjmy zatem do wnętrz, skoro autor zaprasza. Przedmioty solidne, mieszczańskie, staromodne – i tandetne gadżety, śmieci i kiczowate zabawki dla dzieci o niepokojąco poważnych buziach. Wyuzdane małoletnie Lolity i dojrzali panowie bezwstydnie obnażający niepodobne do Apolla ciała.

Właściwie nie wiadomo, w jakim wieku jest szwendający się nago mężczyzna (w domyśle: sam autor). Twarz zamaskowana karnawałową maseczką („Aberracja", „Kanikuła"), jakimś głupim kotkiem czy tygryskiem albo deformującymi oblicze okularami krótkowidza. Czasem artysta pokazuje wnętrze lub jego fragment przez odłożone na bok te grube soczewki. Zdaje się mówić: popatrzcie, tak prezentuje się moje otoczenie.

A za oknem roztacza się widok na idylliczne ogrody („Kiedyś", „Huśtawka"). Jeśli spojrzeć dalej – odrapane mury. Ściany odgradzające ten świat od współczesności. Sztuczne eldorado z domieszką jadu. I jakiejś perwersyjnej satysfakcji. Obślinione gumowe zabawki, obleśne gadżety, są jednak rzeczy brzydkie, do których żywi się sentyment.

Łukasz Korolkiewicz ma siłę. Kto powiedział, że nie można wejść do tej samej rzeki? On to potrafi. Wystarczy unieważnić zewnętrzność i mianować się panem udzielnego minikrólestwa. Nie znam (dziś) drugiego artysty, który codziennie, w tym samych godzinach, w identycznych okolicznościach przyrody (ta sama pracownia i tylko światło, światło...) doskonali doskonałość. Nic mu nie wytrąci pędzla z dłoni – ani trzęsienie ziemi, ani zapaść narodów, ani nawet śmierć.

Jego malarstwo to monument wznoszony mozolnie, lecz bez skargi. Jak gotyckie katedry, których budowniczowie nie roszczą sobie pretensji do istnienia w doczesności – za to z nadzieją na życie wieczne.

Korolkiewicz ma taką – średniowieczną – wiarę i powagę. Dzień po dniu trudzi się nad płótnami. Z mnisim samozaparciem, choć tematycznie i wizualnie jego prace odległe są od pokory. Ta codzienna rutyna pozwala artyście ignorować czas.

Ciągi płócien Korolkiewicza układają się w sekwencje o niezgodzie na przemijanie. A także o kreowaniu własnego kosmosu z ciał bynajmniej nie niebieskich. Jednak ostrzegam: ten film jest dozwolony od lat 18.

Niby nie ma porno ani drastycznych scen, ale pełno tu pułapek emocjonalnych i psychicznych. Scenografia idylliczna, lecz niepokoi. Jak w horrorach. Nic się nie dzieje, jednak wyedukowani na filmach Hitchcocka wiemy, że zaraz ziemia się zatrzęsie. Na razie – cisza przed burzą.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku