Właśnie teraz, w grudniu, jest czas na jego wytwarzanie, na konsumowanie dobra pora jest zawsze.
To drogi, słodki rarytas tłoczony z reguły z białych gron takich szczepów jak riesling, chardonnay, gewurztraminer. Sprzedawane jest w małych butelkach 500 i 375 ml. Na przykład węgierskie z regionu Badacsonyi ze szczepu olaszrizling – 99 zł, austriackie Hiedler – 179 zł.
Wino lodowe pierwsi stworzyli Niemcy pod koniec XVII wieku, ale najwięcej produkuje go Kanada, robią je także we Francji, w Austrii, Słowenii, Czechach, na Słowacji, Węgrzech. Odsetek win tej kategorii nie przekracza 2 proc. całej produkcji winiarskiej w krajach, w których powstaje, i to nie co roku.
Produkcja tego dionizjaku to prawdziwa udręka. W trakcie normalnego winobrania pozostawia się na krzewach grona przeznaczone do przemarznięcia, co nie oznacza, że na pewno przemarzną: jeśli jesień będzie wilgotna i ciepła – grona zgniją, jeśli będzie słonecznie – wyschną.
W jednym i drugim przypadku zwabią stada ptaków – winiarza w tym głowa, aby je odpędzić. No i trzeba czekać na mróz, minus 7–8 st. C., w takich warunkach, wyciskając grona, oddziela się zamarzniętą wodę od jeszcze ciekłego skoncentrowanego soku. Jeśli będzie za zimno, grona zamarzną na kamień i nie da się ich wytłoczyć. Jeśli będzie zbyt ciepło, nie zamarznie w nich woda. Dlatego zbiór trwa w nocy, aby po wschodzie słońce zbytnio nie ogrzało gron. A to oznacza, że czasu jest mało.