Gdyby warszawski występ Lang Langa ograniczył się do tych kilku minut, ile trwa środkowe Larghetto z koncertu f-moll Chopina, i tak dostarczyłby publiczności najwspanialszych przeżyć. Muzyka unosiła się bowiem delikatnie w powietrzu: zagrana cudownie delikatnym dźwiękiem, pełna poezji i słodyczy przemieszanej z nostalgią. To była kreacja na najwyższym poziomie, absolutny top światowej pianistyki.
Pięknych momentów nie brakowało zresztą w całym występie, choćby sam finał, w którym koncertowi Chopina Lang Lang narzucił oszałamiające tempo, a mimo to nie zagubił ani jednej nuty. Jest bowiem pianistą doskonałym, któremu nawet najtrudniejszy utwór nie sprawia trudności. Tak olśniewającej lekkości technicznej inni mogą mu jedynie pozazdrościć.
W muzyce, którą pisał Chopin, chodzi jednak o coś więcej. Można było zachwycić się wirtuozowskimi pasażami, jakimi Lang Lang ozdobił Wielkiego Poloneza Es-dur, ale rytm polskiego tańca był zbyt lekki i mało uroczysty. Pianista próbował utworowi nadać powagi mocnymi akordami, ale z efektownych szczegółów nie ułożyła się przekonująca całość. Również tak ważny dla trzeciej części koncertu f-moll mazurkowy zaśpiew był ledwie wyczuwalny.
[wyimek]Lang Lang jest tak silną indywidualnością, że ma prawo do własnych interpretacji [/wyimek]
Lang Lang jest tak silną indywidualnością, że ma prawo do własnych interpretacji, zwłaszcza że umie je przekonująco przekazać. To przy tym pianista inteligentny, który potrafi czerpać od innych. Słuchałem, jak grał koncert f-moll latem ubiegłego roku na festiwalu w Montreux i teraz w Warszawie odczytał go inaczej: mądrzej i głębiej. Zrezygnował tu z efektownych póz i gestów, którymi wówczas czarował bogatą szwajcarską publiczność.