Pracuję intensywnie już trzydzieści kilka lat. Ale nigdy nie przynosiłam pracy do domu. W święta odwiedzają mnie przyjaciele pozateatralni, siostra z rodziną, osoby samotne. Nie ma mowy, żebyśmy mówili o teatrze. Poza tym, nikogo w Milanówku nie obchodzą specjalnie moje zawodowe problemy, a ja nimi nikogo nie obarczam.
Wyobraża sobie pani, że nasze obyczaje zmienią się tak bardzo, że nie będzie świąt albo będziemy je obchodzić jak na Zachodzie, w zlaicyzowanej Europie?
Nie bardzo. Może. W mojej rodzinie, póki żyje moja matka i póki ja będę miała coś na ten temat do powiedzenia, święta będą takie jak dawniej w domu moich dziadków, który pamiętam z dzieciństwa. Mam jednak bardzo wielu przyjaciół, zarówno w Polsce, jak i na świecie, którzy spędzają święta w Rzymie albo na nartach, chodząc po górach, błądząc w Bieszczadach...
Uciekają z domu?
Nie. Uważają, że tak jest lepiej. Poczytać, pochodzić, zwiedzać, zmienić powietrze, aurę, atmosferę, myśli. Często są to ludzie samotni. I na samą myśl o rodzinie czy działce i ogrodnictwie dostają febry. Wszystko zależy od upodobań i wyboru sposobu życia.
A najmłodsze pokolenie w pani rodzinie, na przykład synowie, lubią święta?
Są w domu, ale się świętami specjalnie nie ekscytują. Siadają z całą rodziną do śniadania świątecznego. Rozmawiają, kontaktują się z nami w granicach uprzejmości i idą do swoich komputerów, filmów. Nikt ich zresztą nie przymusza, żeby nam towarzyszyli, skoro ich nie interesują nasze rozmowy. Dojrzeją do tej potrzeby. Tak było i z nami.
Pani dzieci będą chciały kontynuować świąteczną tradycję?
Marysia jako nastolatka traktowała święta podobnie jak synowie, a dzisiaj ma dzieci, swój dom i bardzo o świąteczną atmosferę dba. Myślę, że to przychodzi z wiekiem, z rodziną, której towarzyszy poczucie odpowiedzialności za wychowanie potomstwa. Ale nikogo nie można zmuszać do tradycyjnego, kulinarnego życia rodzinnego przy stole.
Pani telewizyjna adaptacja „Rosyjskich konfitur” jest niezwykle dynamiczna, żywa – to muzyka domowego hałasu, rozmów, paplaniny. Taki był pani pomysł?
Tak jest napisana ta sztuka. Autorka podkreśla, że ważną stroną przedstawienia jest dla niej ścieżka dźwiękowa. Wymogi telewizji są takie, że spektakl nie może trwać dłużej niż 80 minut, a ja miałam ponad 100 stron tekstu, po skreśleniach. Świetnego, wielowątkowego, z bólem serca wykreślałam całe sceny. Musiałam opowiadać szybko, żeby pokazać jak najwięcej smacznych fragmentów. Dlatego zdecydowałam się na jedno wnętrze, gdzie wszyscy mówią naraz, tematy się mieszają. Z chaosu wynika jednak bardzo zabawna, klarowna i wyrazista opowieść o czasach, które nadeszły. Kiedy obejrzałam zmontowaną całość, nie mogłam złapać tchu. Żeby dać widzowi oddech, podzieliłyśmy z Milenią Fiedler, montażystką, spektakl na sekwencje.
Zaprosiła pani do spektaklu Ignacego Gogolewskiego. Wcześniej zagrał w Polonii w „Grubych rybach”. Lubi pani pracować ze starymi mistrzami?
Jak już wspomniałam, jestem silnie związana z tym pokoleniem. Kiedy teraz pracujemy z panem Ignacym, cały czas przypomina mi się jego wiele, wiele ról. To skarby, które on i jego rówieśnicy podarowali nam, mnie, na progu dorosłości i życia aktorskiego. Są nie do przecenienia. Ukształtowały mnie. Dały inspirację na całe życie. Miałam wspaniałych mistrzów. Dzięki nim poznałam światowe arcydzieła w najwspanialszej formie. Jestem tym, kim jestem, dzięki spektaklom, obrazom, koncertom, książkom, które podziwiałam. Myślę, że dzisiejsza generacja 20-latków, która ogląda klasykę okrojoną, pokiereszowaną, jest pozbawiona takich doświadczeń. Przecież nigdy nie dotrą do źródeł. Nie czytają tekstów przeznaczonych na scenę. Tyle wiedzą, ile zobaczą.
Reżyserując, przyjmowała pani uwagi Ignacego Gogolewskiego?
Oczywiście. Również w Polonii wszyscy pracujemy w przyjaźni, w atmosferze partnerstwa. Teraz Anna Polony reżyseruje u mnie „Pana Jowialskiego”. Gram Szambelanową, Wojciech Malajkat – Szambelana, rolę tytułową – Marian Opania. Nie wyobrażam sobie, żeby nie powiedzieli, co myślą i na co mają ochotę. Debiutuje w naszym towarzystwie czwórka studentów – moich i Anny Polony. Musimy przekazać im wiedzę, którą mamy, bo „Pan Jowialski” to sztuka, której siłą są role młodych. My powinniśmy być „koronkami dookoła chusteczki”.
Dziś klasykę się uwspółcześnia. Nie tęskni pani za graniem w kostiumie?
Zamiast tęsknić – gram: „Trzy siostry”, „Grube ryby”. Bez większych skreśleń. To, co się robi dziś z klasyką w teatrach, jest często przykładem robienia awangardy na siłę. Uwielbiam kostium i publiczność też go lubi. Między innymi właśnie dla tej „wystawy” często przychodzi do teatru. Z pieczołowitością dobieram kostiumologów i scenografów. Kiedy planowałam „Wassę Żeleznową”, wiedziałam, że będę grać na scenie Och-Teatru, z widownią po obu jej stronach – bez ścian. Musiałam zbudować atmosferę i teatralny kontekst z pięciu mebli, więc zaprosiłam do współpracy Macieja Marię Putowskiego. To chodząca historia polskiej scenografii filmowej, poczynając od Hasa przez Wajdę po współczesne filmy niemieckie. On też zrobił scenografię do „Rosyjskich konfitur”.
Jedna z najwybitniejszych polskich aktorek, reżyserka, felietonistka. Skończyła liceum plastyczne, potem PWST w Warszawie (1975). Zadebiutowała w Teatrze Małym rolą tytułową w „Portrecie Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Debiutem filmowym była rola Agnieszki w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy. Zagrała u niego również w „Dyrygencie”, „Bez znieczulenia”, a ostatnio w „Tataraku”, który współtworzyła monologiem poświęconym zmarłemu mężowi – wybitnemu operatorowi Edwardowi Kłosińskiemu.
Wydarzeniami były zarówno jej dramatyczne role w filmach o zabarwieniu politycznym, m.in. w „Przesłuchaniu”, jak i obyczajowe w „Kochankach mojej mamy” Radosława Piwowarskiego czy „Pestce” według powieści Anki Kowalskiej, którą również wyreżyserowała.
Rolami teatralnymi biła rekordy frekwencyjne. Tak było z Medeą w spektaklu Zygmunta Hübnera. „Shirley Valentine” i „Edukację Rity” zagrała ponad 400 razy. Stała się mistrzynią monodramu, czego najlepszym przykładem nieschodząca z afisza od lat „Boska”.
Jest prezesem zarządu Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury, pod kuratelą której działa najprężniejsza prywatna scena w Polsce
– Teatr Polonia. A od niedawna również Och-Teatr.
Kochankowie mojej mamy
Kino Polska | 1.30 | piątek | 2.25 | środa
Bez znieczulenia
TVP Polonia | 21.30 | sobota
Stan posiadania
Kino Polska | 23.25 | NIEDZIELA
Tatarak
canal+ | 8.55 | PONIEDZIAŁEK
Rosyjskie konfitury
tvp 1 | 20.25 | PONIEDZIAŁEK
Kuchnia polska
Kino Polska | 21.00 | PONIEDZIAŁEK