Mam dość bzdur na mój temat

Aktorstwo nie zawsze jest łatwym chlebem. Trzeba wejść w czyjąś osobowość, zrozumieć go, intuicyjnie czuć, jak może reagować, jak się zachowa. Z Angeliną Jolie rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 01.11.2007 15:33 Publikacja: 01.11.2007 15:17

Mam dość bzdur na mój temat

Foto: AP

Nie schodzi z okładek magazynów, rubryki towarzyskie kolorowych pism pełne są doniesień o tym, że właśnie rozchodzi się lub schodzi ze swoim partnerem Bradem Pittem. Sama mówi, że jest tym zmęczona. Bo w ostatnich latach ekstrawagancka dziewczyna dojrzała i spoważniała. Nie chce już budować kariery na skandalach. Jest córką aktorki francuskiego pochodzenia Marcheline Bertrand i aktora Jona Voighta. Od dziecka występowała w reklamówkach, jako najmłodsza uczennica trafiła do słynnego nowojorskiego Actor’s Studio. Ma na swoim koncie Oscara, którego dostała w 2000 r. za drugoplanową rolę w „Przerwanej lekcji muzyki”. Inne ważne role zagrała m.in. w „Grze w serca”, „Udając Boga”, „Kolekcjonerze kości”, „Gii” (Złoty Glob), „Larze Croft: Tomb Riderze”, „Sky Kapitanie i świecie jutra”, „Panu i pani Smith”, „Aleksandrze”, „Dobrym agencie”.

Jej pierwszym mężem był Johnny Lee Miller, drugim – Billy Bob Thornton. Od trzech lat związana jest z Bradem Pittem. Mają córkę Shiloh Nouvel, wychowują też razem dwoje adoptowanych dzieci.Dzisiaj na polskie ekrany wchodzi film Michaela Winterbottoma „Cena odwagi”, w którym gra Marianne Pearl.

Rola Mariane Pearl w „Cenie odwagi” Michaela Winterbottoma to chyba pani najlepsza kreacja od czasu oscarowej „Przerwanej lekcji muzyki”.

To nie było łatwe zadanie. Wojska amerykańskie ciągle jeszcze są w Iraku, świat boi się terroryzmu. Tragedia Amerykanina Daniela Pearla, dziennikarza „The Wall Street Journal”, który został porwany i stracony przez terrorystów w Pakistanie, rozegrała się w 2002 r. Wielu ludzi pamięta potworne zdjęcia emitowane przez telewizję al Dżazira i dramatyczne apele będącej w zaawansowanej ciąży Mariane. Zdawałam sobie sprawę, że nie gram postaci wymyślonej w komputerze scenarzysty. Że wcielam się w kogoś, kto naprawdę przecierpiał tamte dni, przeszedł straszliwą traumę. Wiedziałam, że dotykam niezabliźnionych ran. I że na dodatek ten film obejrzy kiedyś syn Pearla — chłopiec, który dzisiaj ma pięć lat i nigdy nie poznał swego ojca.

„Cena odwagi” powstała na podstawie książki Mariane Pearl. Czy poznała ją pani przed rozpoczęciem zdjęć?

Spotkałyśmy się kilka lat wcześniej, obie byłyśmy wtedy samotnymi matkami, spędziłyśmy razem jakieś popołudnie. Ale zbliżyłyśmy się dopiero podczas pracy nad „Ceną odwagi”. Mariane bardzo nam pomagała: zależało jej, żebyśmy nie koloryzowali, lecz pozostali jak najbliżej prawdy o tamtych traumatycznych dniach, gdy walczyła o życie swojego męża. I myślę, że reżyser Michael Winterbottom fantastycznie to zrozumiał.

Dlaczego zdecydowali się państwo wrócić do tej historii?

Chcieliśmy powiedzieć światu, że terroryści nie mogą nami zawładnąć i zamknąć w klatce strachu i nienawiści. Mam wrażenie, że „Cena odwagi” niesie nadzieję. To nie jest opowieść o porywaczach i zbrodni. To jest film o ludziach, którzy usiłowali odszukać i uwolnić Daniela Pearla. Byli wśród nich chrześcijanie i muzułmanie, ludzie całkowicie różni, a jednak solidarni w obliczu tragedii. Wiem, że Mariane do dzisiaj przyjaźni się z pakistańskim oficerem, który prowadził śledztwo w sprawie zaginięcia jej męża. Ona sama zresztą jest niezwykłą kobietą. Bo po wszystkim, co przeszła, nie ma w niej nienawiści.

Coraz częściej gra pani bardzo trudne, poważne role, ale pojawia się też pani w lżejszym repertuarze.

To normalne aktorskie wybory. Są role, przy których człowiek się dobrze bawi, ale są i takie, które kosztują niemało. Lara Croft była moim marzeniem od dziecka. Ja nie należałam do tych dziewczyn, za którymi w szkole ogląda się każdy chłopak. Przeciwnie, byłam trochę za gruba, niezbyt zręczna. A chciałam być jak bohaterka komiksu — silna, piękna, niezależna. Gdy wiele lat później Simon West kręcił „Tomb Ridera”, czułam się tak, jakbym spełniała swoje marzenie. Kiedy podkładałam głos w „Rybkach z ferajny”, też się świetnie bawiłam. Ale w końcu zostajemy aktorami nie tylko dla zabawy. I, proszę mi wierzyć, że aktorstwo nie zawsze jest łatwym chlebem. Trzeba wejść w czyjąś osobowość, zrozumieć go, intuicyjnie czuć, jak może reagować, jak się zachowa. Scenariusz opisuje konkretne sytuacje, podrzuca dialog. Ale to aktor nadaje postaci smak. Sprawia, że lubisz bohatera albo nie. Wierzysz mu albo nie. Ufasz mu albo nie. To spora odpowiedzialność.

Więc taki płodozmian ról lżejszych i bardziej ambitnych stosuje pani świadomie?

Tak. W czasie zdjęć do „Ceny odwagi” nie przespałam jednej nocy. Taki stres trzeba odreagować.

Uchodzi pani za symbol seksu, ale przecież bardzo rzadko gra pani w scenach rozbieranych. Broni się pani przed nimi? Bo nie wierzę, że producenci i reżyserzy ich pani nie proponują.

Proponują, a ja tak naprawdę nie mam nic przeciwko nagości. Ciało jest dla aktora takim samym instrumentem jak dla dla muzyka fortepian. Obnażanie się przed kamerą nie jest dla mnie żadnym problemem, gdy wiem, że wymaga tego opowiadana historia. Nie zamierzam zrzucać ubrania tylko dlatego, że komuś się wydaje, iż dzięki temu do kina przyjdzie kilku widzów więcej.

A czy nie boli panią, że jako Larę Croft oglądają panią setki milionów widzów na całym świecie, a kino ambitne typu „Przerwana lekcja muzyki” czy właśnie „Cena odwagi” z dużym trudem przebija się do publiczności?

Nie ma na to rady. Wiadomo, że historia dziennikarza zabitego przez terrorystów niekoniecznie musi zainteresować nastolatków, którzy idą do kina całą paczką, żeby się pośmiać. A ci, do których takie obrazy są skierowane, nie mają zwykle czasu na kino.

W czasie zdjęć do „Ceny odwagi” wychwalała pani Michaela Winterbottoma, bardzo dobrze też wyrażała się pani o Oliverze Stonie, z którym spotkała się pani na planie „Aleksandra”. A przecież to reżyserzy niemal z dwóch biegunów kina.

Ich metody pracy są rzeczywiście różne. Oliver jest bardzo precyzyjny, Michael kocha improwizację. Oliver kreuje świat, Michael najczęściej go rejestruje. Ale obu łączy niebywała pasja. Stone to człowiek absolutnie szalony na punkcie kina. Wkłada w pracę wszystko: czas, entuzjazm, całego siebie. A poza tym jest jednym z nielicznych ludzi w show-biznesie, którzy prowadzą normalne życie i wiedzą, o czym w swoich filmach mówią. Jak on robi film o wojnie wietnamskiej, to wiem, że sam poznał to piekło: śmierć, strach, ból, walkę o przetrwanie. Michael jest pracoholikiem, a chcąc osiągnąć efekt prawdy, próbuje dotrzeć do miejsc, o których opowiada, rozmawia z ludźmi, przeprowadza bardzo drobiazgową dokumentację. Z pozoru różni, tak naprawdę są do siebie podobni. Imponuje mi ich stosunek do świata, życia.

W pani też chyba nastąpiła zmiana. Kiedyś była pani symbolem ekstrawagancji i wybryków, dziś chowa pani trójkę dzieci i jest pani ambasadorem dobrej woli United Nations High Commisioner of the Refugees.

Kiedy człowiek jest młody i zbuntowany, zachowuje się czasem jak szaleniec. Potem się dorasta. Ja dorosłam do moich dwóch najważniejszych ról w życiu. Spotykam się z uchodźcami i uważam, że to nierzadko wspaniali, choć bardzo doświadczeni przez los ludzie. Będę z nimi pracować zawsze. A dzieci... to dzieci.

Macierzyństwo panią zmieniło?

Całkowicie. Nigdy nie byłam typem panienki, która bawi się w dom, karmi i przebiera laleczki. Potem wcale nie tęskniłam za niemowlakami, nie oglądałam się za wózkami. Odwrotnie. Jak znajomi pytali mnie, czy chcę potrzymać ich dziecko, konsekwentnie odpowiadałam: „Nie”.

To skąd wzięła się myśl o adopcji?

Sama nie wiem. Trafiłam do małego sierocińca w Kambodży. Tam było 14 dzieci. Maddox miał wtedy trzy miesiące. Spał. Potem otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie. Cztery miesiące później zaadoptowałam go.

Dziennikarze pisali, że to Maddox był przyczyną rozpadu pani małżeństwa z Billym Bobem Thorntonem.

Wcale nie jestem tego pewna i nie chcę do tego wracać. Mogę tylko powiedzieć, że to nie był łatwy czas dla naszego związku, ale jednocześnie dzięki Maddoksowi czułam się bardzo szczęśliwa. Nie miałam wątpliwości, że chcę mu dać dużo miłości. Nie mogłam się zgodzić na to, by widział kłócących się rodziców.

Dzisiaj jest już pani matką trojga dzieci. Od dwóch i pół roku pani partnerem jest Brad Pitt, któremu urodziła pani córeczkę. Ale kolorowa plotkarska prasa nie daje pani spokoju.

Mam dosyć tych wszystkich bzdur, które się o mnie wypisuje. Raz czytam, że opiekuję się tylko Shiloh, zaniedbując adoptowane dzieci, innym razem, że jest odwrotnie. No i jeszcze te ciągłe spekulacje, że właśnie się rozstajemy z Bradem. Otóż nie rozstajemy się. Tworzymy dobrą rodzinę, a najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy mogę zaszyć się z nim i z naszymi dziećmi w domu.

Nie znudzi się to pani? Nie zatęskni pani do intensywnej pracy?

A nawet jeśli, to co? Kiedy po zdjęciach do „Ceny odwagi” wracałam do Brada i dzieci, myślałam zawsze to samo: „Jak dobrze, że oni są. Że nic im nie grozi. Że jesteśmy razem”. Bo to oni są najważniejsi. W ostatnim okresie pracuję bardzo dużo. Rodzina dała mi zastrzyk nowej energii. Czuję się kobietą spełnioną i bardzo szczęśliwą. Ale nie jestem idiotką. Poznawałam świat show-biznesu od dziecka, dzisiaj mogę powiedzieć, że znam go od podszewki. Wszystkie jego dobre i złe strony. I zawsze pamiętam o jednym: wziętą aktorką jestem dzisiaj, jutro mogę nie być. Matką będę zawsze.

Nie schodzi z okładek magazynów, rubryki towarzyskie kolorowych pism pełne są doniesień o tym, że właśnie rozchodzi się lub schodzi ze swoim partnerem Bradem Pittem. Sama mówi, że jest tym zmęczona. Bo w ostatnich latach ekstrawagancka dziewczyna dojrzała i spoważniała. Nie chce już budować kariery na skandalach. Jest córką aktorki francuskiego pochodzenia Marcheline Bertrand i aktora Jona Voighta. Od dziecka występowała w reklamówkach, jako najmłodsza uczennica trafiła do słynnego nowojorskiego Actor’s Studio. Ma na swoim koncie Oscara, którego dostała w 2000 r. za drugoplanową rolę w „Przerwanej lekcji muzyki”. Inne ważne role zagrała m.in. w „Grze w serca”, „Udając Boga”, „Kolekcjonerze kości”, „Gii” (Złoty Glob), „Larze Croft: Tomb Riderze”, „Sky Kapitanie i świecie jutra”, „Panu i pani Smith”, „Aleksandrze”, „Dobrym agencie”.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla