Wspólny pień

Wiele gestów potrafi przywołać ciepło i nadzieję Bożego Narodzenia. Zanim w Toskanii zapanowała choinka, jej mieszkańcy też spotykali się wokół drzewa. Tyle że płonącego w palenisku

Publikacja: 24.12.2007 02:23

Wspólny pień

Foto: Corbis

Red

Jak wygląda Boże Narodzenie we Włoszech? A u pani w domu? Takie pytanie zadają mi najczęściej dziennikarze. Bardzo trudno wytłumaczyć, że ze świętami we Włoszech, tak jak z każdym innym objawem życia, bywa rozmaicie, różnią się w zależności od regionu, od miasta. Wpływ wzorców anglosasko-amerykańskich ujednolicił obraz Bożego Narodzenia w świecie zachodnim, ale nadal, i całe szczęście, trwają ogniska lokalnych zwyczajów. Na kanwie ogólnych tradycji wyrasta to, co nazywam domowym Bożym Narodzeniem, splot różnych rodzinnych przekazów; widać to u mnie w domu, przede wszystkim na płaszczyźnie kulinarnej.

We Florencji, podobnie jak w wielu miastach włoskich, już od średniowiecza w wigilię Bożego Narodzenia spalało się w kominku wielki pień drzewa, najczęściej dębowy. Po włosku pień to „ceppo, a Pietro Fanfani, XIX-wieczny pisarz i filolog toskański, tak opisuje ten zwyczaj w swoim Słowniku mowy toskańskiej: „W dolinie rzeki Chiana, a szczególnie w okolicach Cortony, istnieje taki zwyczaj, że wszystkie rodziny zbierają się w swoim gronie, aby obchodząc Święta Narodzenia Pańskiego, odnowić poczucie domowej wspólnoty. Wśród innych wesołych rzeczy, które mają zwyczaj robić, jest wkładanie do ognia, wokół którego gromadzi się cała rodzina przed wieczerzą, dużego pnia drzewa na spalenie, następnie zawiązuje się po kolei dzieciom oczy i każe im się uderzać w pień pogrzebaczem i śpiewać jednocześnie piosenkę „Zdrowaś Mario od pnia” („Zdrowaś Mario od pnia, błogosławiony aniele – anioł mi odpowiedział: mój piękny pniu, przynieś mi wiele darów”). Piosenka ma tę właściwość, że dziecko zostaje obsypane masą słodyczy lub innych drobiazgów zależnie od możliwości obecnych (…)”.

Także dorośli obijali dobrze rozpalony pień, rozniecając kaskady iskier, z czego starano się wywróżyć przyszłość; tym przesądom starał się przeciwstawiać Dante w XVII w. pieśni „Raju”, mówiąc: „Jak tylko potrącisz zapaloną głownię, tysiąc się iskier zaraz z niej rozleci, Z których gmin ciemny wróży…”. Następnego dnia z rana ojciec rodziny zbierał popiół z kominka i przechował go, aby potem rozsypać na polu jako ofiarę błagalną za pomyślne zbiory.

We Florencji używano też słowa „ceppo” jako synonimu prezentu, prawdopodobnie dlatego, że przed Bożym Narodzeniem był zwyczaj obdarowywania pniem dębowym albo oliwnym do spalenia w kominku tych, którzy go nie mieli. Zamiast słowa „Natale” (Boże Narodzenie) używano właśnie określenia „festa del ceppo” (święto pnia). Z czasem ceppo stał się konstrukcją drewnianą w kształcie piramidy z dwiema, trzema półkami wewnątrz, na których ustawiano dekoracje i małe prezenty dla dzieci. Przez wiele wieków taki „pień” królował w toskańskich domach zamiast choinki.

Żeby zrozumieć palenie ceppo czy dekorowanie choinki światełkami, trzeba się odnieść do dawnej symboliki związanej z rzymskim kultem słonecznym. Cesarz Aurelian w 275 roku n. e. nakazał czcić 25 grudnia jako święto narodzin niezwyciężonego boga słońca (Sol Invictus). Tego dnia zapalano wielkie ogniska na cześć rodzącej się na nowo gwiazdy. Według jednej z hipotez, na początku IV wieku święto zostało schrystianizowane jako narodziny Chrystusa, prawdziwego Słońca Sprawiedliwości, Światła, które daje życie.

W północnej Europie choinka staje się symbolem kosmicznego drzewa, które łączy niebo z ziemią i swoimi „owocami” karmi wszystkich ludzi. Choinka jest więc symbolem Chrystusa-Drzewa Kosmicznego, analogicznie do Chrystusa-Słońca, który rodzi się żeby swoim światłem i darami stać się pomostem miedzy niebem a ziemią.

Podobnie jeżeli chodzi o płonący pień drzewa, jest on symbolem tego samego Chrystusa, który daje nam swoje światło i ciepło swojej nieskończonej miłości. Zgromadzenie wokół choinki albo wokół palącego się w kominku drewna oznaczało bycie w łączności z Chrystusem. Tak samo drobne prezenty i słodkości darowane przede wszystkim dzieciom (ale nie tylko) reprezentują dary Chrystusowe. Warto przypomnieć, że we Florencji do dziś mówi się, że prezenty przynosi Boskie Dzieciątko, a nie Święty Mikołaj.

Do połowy lat 70. ubiegłego wieku, zanim skutki reformy rolnej zmieniły definitywnie obraz toskańskiej wsi, z okazji Bożego Narodzenia napływały do miasta dary, przede wszystkim spożywcze. 23 grudnia rano przywożono z Calcinaii, rodzinnej posiadłości w Chianti, do naszego domu we Florencji tłustego kapłona, kasztany, słodycze, świeże jajka, robiony w domu makaron i inne delicje, a były to wszystko prezenty od zarządcy i wieśniaków. Tego samego dnia moja matka wysyłała odwrotną pocztą prezenty dla każdej rodziny dzierżawców i robotników.

Kapłon królował na stole w pierwszy dzień świąt najpierw jako baza wspaniałego rosołu, do którego wrzucano małe tortellini, a potem jako faszerowane pieczyste. Farsz był dwojaki, częściowo z gotowanych kasztanów, a częściowo z mielonego mięsa z ziołami. Jeżeli chodzi o słodycze, to pomimo wszechobecności mediolańskiego panettone (odpowiednik ciasta drożdżowego z bakaliami i kandyzowanymi skórkami pomarańczowymi) w Toskanii jadło i nadal się je ciasto ze Sieny zrobione z migdałów, orzechów laskowych, kandyzowanej skórki, suszonych fig, miodu i przypraw zwane panforte.

Legenda mówi, że pierwszy panforte powstał cudem przy żłóbku małego Jezusa. Razem z pasterzami przyszedł chłopczyk, który miał do ofiarowania Jezusowi tylko kawałek suchego chleba i garść migdałów. Św. Józef miał dotknąć tę ubogą ofiarę i wówczas powstało z tego pyszne ciasto, a chłopiec radośnie zaniósł je do domu.

W naszym domu we Florencji brytyjskie zwyczaje przeniesione przez moje angielskie babcie splatały się z włoskimi. Dotyczyło to przede wszystkim bożonarodzeniowego puddingu, czyli esencjonalnej mieszanki z bakalii, w tym suszonych śliwek, tłuszczu, mąki i przypraw, gotowanej na parze i serwowanej na gorąco po podlaniu płonącym koniakiem. Pudding powinno się przygotowywać cztery tygodnie przed Bożym Narodzeniem, a według modlitewnika Kościoła anglikańskiego w 25. niedzielę po święcie Trójcy Świętej, zwaną popularnie Stir-up Sunday, śpiewa się słowa kolekty: „Pobudź, błagamy Cię Panie, wolę swoich wiernych, aby gorliwiej korzystając z owoców odkupienia, zasłużyli na obfitsze łaski Twojej dobroci”. Najważniejszym słowem jest właśnie „stir up”, które może oznaczać zarówno poruszyć lub pobudzić, jak też, w języku gastronomii, mocno pomieszać. Tradycyjnie tego dnia każdy członek rodziny musi uczestniczyć w przygotowaniu puddingu, mocno mieszając ciasto i wyrażając jednocześnie po cichu swoje życzenia.

Do XIX wieku potrawę tę nazywano plum pudding, czyli pudding ze śliwek, a jego historia sięga epoki średniowiecznej. Była wówczas czymś w rodzaju gęstej zupy z mięsa i warzyw, do której dodawało się bakalii, cukru i przypraw. Taką potrawę nazywano standing pottage i bywała ona zagęszczana miękiszem chleba albo ryżem. Historycy wiążą też początek puddingów z koniecznością przechowywania mięsa z jesiennego uboju. Przygotowywano w tym celu jakby gulasze z dodatkiem bakalii oraz przypraw i zapiekano w cieście. Na przełomie XVI i XVII wieku zaczyna funkcjonować właśnie nazwa „plum pudding”. Znalazłam ciekawy przepis lady Elinor Fettiplace z końca XVI wieku, który jest bardzo podobny do dzisiejszego przepisu, w dodatku bez mięsa:

„Weź 12 jajek oraz miękisz od chleba, kwiatu muszkatołowego, rodzynek, daktyli drobno pokrojonych, drobno posiekanego łoju wołowego trochę szafranu, włóż to wszystko do owczego żołądka i gotuj”. Mało apetyczne – prawda?

O ile z upływem czasu, powoli, rezygnowano z mięsnego składnika na rzecz większej ilości słodkości, o tyle sposób przyrządzania został ten sam: pudding musi być gotowany w wodzie. Od XIX wieku zaczęto używać w tym celu ściereczki do zawijania nadzienia zamiast zwierzęcego żołądka.

Nie ukrywam, że pudding stanowi dla mnie najważniejsze danie Bożego Narodzenia. Muszę obejść cały stół z płonącym deserem na półmisku, uważając, aby ogień nie zgasł, co oznaczałaby pecha.

Wtedy, po życzeniu wszystkim biesiadnikom wesołych świąt, mogę wreszcie usiąść z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Jak wygląda Boże Narodzenie we Włoszech? A u pani w domu? Takie pytanie zadają mi najczęściej dziennikarze. Bardzo trudno wytłumaczyć, że ze świętami we Włoszech, tak jak z każdym innym objawem życia, bywa rozmaicie, różnią się w zależności od regionu, od miasta. Wpływ wzorców anglosasko-amerykańskich ujednolicił obraz Bożego Narodzenia w świecie zachodnim, ale nadal, i całe szczęście, trwają ogniska lokalnych zwyczajów. Na kanwie ogólnych tradycji wyrasta to, co nazywam domowym Bożym Narodzeniem, splot różnych rodzinnych przekazów; widać to u mnie w domu, przede wszystkim na płaszczyźnie kulinarnej.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"