Raj utracony

Małżeństwo i Macierzyństwo – MM. Odwróćmy te widełki i powstanie inny inicjał – WW. Wolność i Władza. Pierwszy brzmi nobliwie, drugi pachnie rewoltą i wojną. Wojną domową. Pole bitwy rozciąga się między wersalką a lodówką.

Publikacja: 12.03.2008 04:33

Red

Gołym okiem widać, że dzisiejsi kawalerowie nie spieszą się z ożenkiem. Wszystkie znane mi matki dorastających synów utwierdzają ich w przekonaniu, że jest jeszcze dużo czasu. Nie ma sensu (jakoby) wiązać się przed magiczną trzydziestką, która, według dzisiejszych standardów, ma być progiem męskiej gotowości do formalnego związku. Tymczasem podczas gdy młodzi mężczyźni dojrzewają do małżeństwa, ich narzeczone nie tkwią bynajmniej w stanie przedślubnej hibernacji. Pięć lat studiów i kolejnych pięć samodzielnej pracy wystarczy, żeby zasmakować w autonomii, zyskać władzę nad własnym życiem. Kiedy narzeczony wykokosi się na koniec z oświadczynami, poślubia nie potulne dziewczątko, ale młodą kobietę, która ma własny życiowy plan i jest samosterowna. Wolność – już nie szczeniacka anarchia, ale rozumna wolność własnych wyborów – smakuje słodko i szybko uzależnia. A zatem jednodniowa królewna w śnieżnobiałym welonie nie oddaje mężowi władzy nad własnym życiem, raczej zawiera pakt, którego warunki stale podlegają negocjacji.

Partnerstwo w małżeństwie bezdzietnym to kaszka z mleczkiem. Prawdziwe schody zaczynają się z chwilą pojawienia się dziecka. W łóżeczku leży gaworzący ciemiężca, który zagrabił naszą wolność. I jakkolwiek wynagradza nam to lepkimi uściskami małych łapek, to przecież nie uciekniemy od „syndromu Isaury” – inteligentnej niewolnicy, która podzwania niewidzialnymi kajdanami. Jeśli dodać do tego lawinę wydatków, zmęczenie, oklapłą urodę, frustrację męża, nagłą zmianę trybu życia na bamboszową krzątaninę wokół kojca, kuchni i mopa – mamy gotową receptę na gniew i bunt. Nic dziwnego, że oboje wszczynają wojnę o wolność, równość i niepodległość.

Z perspektywy domowego więzienia praca zawodowa jawi się jako raj utracony. Jest anonimowym dobroczyńcą bez twarzy, który wyposaża nas w poczucie kompetencji, mocy, kontroli nad własnym życiem. Praca daje kasę – atrybut niezależności. Kto zarabia, ten decyduje o hierarchii wydatków. Dla wielu znanych mi kobiet najgorszym aspektem urlopu wychowawczego było wyciąganie do męża ręki po pieniądze: „Znowu? Przecież wczoraj dałem ci 50 złotych!”. Przyzwyczajone do dysponowania własnym budżetem, a nawet do małych kaprysów, do okazjonalnej rozrzutności – nie mogły ścierpieć roli petentki nagle pozbawionej finansowej wolności.

Ta powtarzalna sekwencja irytacji, żalu jest udziałem niemal wszystkich matek – debiutantek. Zredukowane do ról opiekuńczych i domowych jak kania dżdżu wypatrują odmiany – zatrudnienia nie tylko dla swoich matczynych rąk i mlecznych piersi, ale także dla głowy.

Jestem szczęściarą, bo mam zawód, który łatwo było pogodzić z macierzyńskim „aresztem domowym”. Ilekroć obrzydła mi rola domowego anioła, siadałam przy biurku i zajmowałam się pracą. Jej waga była wymierna, bo łatwo przeliczalna na sumy zasilające domowy budżet. Być może mój udział w utrzymaniu domu nie miał żadnego wpływu na respekt i szacunek mojego męża, ale z całą pewnością miał znaczenie dla szacunku, jaki żywiłam wówczas dla samej siebie. We wczesnym macierzyństwie ocena naszej kobiecej atrakcyjności doznaje szwanku, a talenty intelektualne nie znajdują pola do popisu. Punkty za samodzielność lecą na pysk, a matczyna duma jeszcze nie okrzepła. Potrzeba nam innej akceptacji niż mężowska, bo w domowym kieracie nie dowierzamy własnym zaletom. Praca jest bezdusznym, ale obiektywnym recenzentem naszych wysiłków – jej osąd nie jest podyktowany kaprysem ani emocją. Przy odrobinie szczęścia daje ci więcej, niż w nią inwestujesz, bo – oprócz pieniędzy – poczucie autonomii.

Rozwój mediów elektronicznych umożliwia e-pracę podczas urlopu wychowawczego. Mam nadzieję, że moje córki także będą mogły skorzystać z tego dobrodziejstwa, kiedy zrobią mnie babcią.

Joanna Olech, ilustratorka, autorka książek dla dzieci, m.in. „Rodziny Miziołków” i „Czerwonego Kapturka”. Mama Marka, Kasi i Ani

Gołym okiem widać, że dzisiejsi kawalerowie nie spieszą się z ożenkiem. Wszystkie znane mi matki dorastających synów utwierdzają ich w przekonaniu, że jest jeszcze dużo czasu. Nie ma sensu (jakoby) wiązać się przed magiczną trzydziestką, która, według dzisiejszych standardów, ma być progiem męskiej gotowości do formalnego związku. Tymczasem podczas gdy młodzi mężczyźni dojrzewają do małżeństwa, ich narzeczone nie tkwią bynajmniej w stanie przedślubnej hibernacji. Pięć lat studiów i kolejnych pięć samodzielnej pracy wystarczy, żeby zasmakować w autonomii, zyskać władzę nad własnym życiem. Kiedy narzeczony wykokosi się na koniec z oświadczynami, poślubia nie potulne dziewczątko, ale młodą kobietę, która ma własny życiowy plan i jest samosterowna. Wolność – już nie szczeniacka anarchia, ale rozumna wolność własnych wyborów – smakuje słodko i szybko uzależnia. A zatem jednodniowa królewna w śnieżnobiałym welonie nie oddaje mężowi władzy nad własnym życiem, raczej zawiera pakt, którego warunki stale podlegają negocjacji.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"