Wiem, że oprócz aktorstwa kocha pan tango. Czy ma pan jeszcze inne pasje?
Jakie mam hobby? Kiedyś zapytano mnie, co powinien robić młody aktor w czasie, gdy nie pracuje. Odpowiedziałem: powinien mieć wiele różnych hobby, by nie wpaść w szpony narkotyków. Wiadomo, że czasami człowiek się nudzi. Ja zawsze miałem różne hobby. Teraz lubię podróżować, często jeżdżę do Argentyny, do rodziny mojej żony. Tango to nadal moja wielka pasja. We wrześniu 2006 r. oglądałem w Argentynie mistrzostwa świata w tym tańcu. Znałem wielu uczestników tych zawodów, wiadomo, że zawsze wygrywają Argentyńczycy, bo są najlepsi. Dobrze tańczyli też Włosi. Nie było amerykańskich tancerzy, choć mamy takich, którzy świetnie tańczą. Uwielbiam tango, uwielbiam Buenos Aires, to moje ulubione miasto. Lubię dobre jedzenie, choć nie przepadam za winem. Jak ma się różne hobby, można przejść przez życie, nie szkodząc innym.
Podobno, co jest rzadkością w Stanach Zjednoczonych, lubi pan piłkę nożną?
To fantastyczny sport! Zawsze mówię to tym, co wolą baseball. Żałuję, że Kubańczycy nie grają w piłkę nożną, bo wierzę, że mieliby świetną drużynę, Gdyby nie odnosili takich sukcesów w baseballu, może graliby w piłkę. Lubię oglądać w akcji najlepsze drużyny: Brazylię, Francję, Włochy.
Jest pan niezłym wokalistą, dlaczego nie śpiewał pan w filmach?
Nie. To mój brat naprawdę dobrze śpiewa. Ja podśpiewuję sobie czasami country and western. Nawet nagrałem płytę, ale nigdy nie została wydana.
Szkoda. Często w filmach posługuje się pan bronią. Jest pan dobrym strzelcem?
Takim sobie. W wojsku byłem OK, choć lepiej szło mi z bagnetem. Wtedy krzyczało się jeszcze: zabij go, zabij!, i do tej pory potrafię to dobrze zagrać jako aktor. Strzelam nieźle, umiem to robić, ale w sumie to nie jest mi do niczego potrzebne. Natomiast jako młody aktor codziennie dosiadałem na oklep konia, nauczyłem się zeskakiwać i wskakiwać w biegu, dobrze trzymać się w siodle. To dla mnie ważniejsze od strzelania. Dobra jazda na koniu to duża sztuka, a przecież 150 lat temu to był jedyny środek transportu. Wtedy liczyła się jazda konna, strzelanie o wiele mniej. To mi przypomina, że jedną z najlepszych kawalerii na świecie była polska kawaleria w XVII wieku. Ona wtedy pokonała Muzułmanów w Austrii, a Francuzi ich wtedy poparli. To wy uratowaliście Europę. Muszę się wybrać do Polski. Rycerze na koniach ze skrzydłami! To było fantastyczne. Zmietliście Muzułmanów w proch. No i pierwsi wyzwoliliście się spod tej komunistycznej parasolki. Cenię za to Polaków.
Robert Duvall w tym tygodniu w filmach: „60 sekund” (Ale kino!, sobota, godz. 22.05) i „Dziękujemy za palenie” (Canal+ Film, niedziela, godz. 7.00, Canal+ Sport (środa, godz. 12.25)
Jest wszechstronny. Ma na koncie sześć nominacji do Oscara. Z czego jedna zamieniła się w statuetkę za główną rolę w „Pod czułą opieką” (1984). Jednak o tym, że stał się żywą legendą Hollywood, zadecydowały dwie inne kreacje. Robert Duvall stworzył niezapomnianą kreację jako Tom Hagen – consigliere mafijnej rodziny Corleone w dwóch pierwszych częściach „Ojca chrzestnego”. Był także szalonym pułkownikiem Billem Kilgorem w „Czasie Apokalipsy”, który prowadził atak helikopterów na wioskę wietnamską przy akompaniamencie wagnerowskiej muzyki. Jego słowa: „kocham zapach napalmu o poranku” – to jeden z najsłynniejszych cytatów w historii kina. Urodził się w 1931 r. w San Diego. Nie miał w planach aktorstwa, ale za namową profesora w szkole średniej, który dostrzegł w nim talent, zmienił zdanie. Początki nie były łatwe. Recenzenci chwalili jego grę w przedstawieniach na Broadwayu, ale żeby się utrzymać, musiał – oprócz grania – pracować jako pomywacz i kierowca taksówki. Przebił się dopiero w 1961 r., gdy wystąpił w filmie „Zabić drozda” (1961) u boku Gregory’ego Pecka. Od tego momentu jego kariera kwitła. Zagrał u największych – m.in. Petera Yatesa, Roberta Altmana, Sidneya Lumeta, Francisa Forda Coppoli. Czasami sam staje za kamerą, np. realzując „Apostoła” (1998).