Reklama

Śpiew na granicy płaczu

Premiera płyty Antony and the Johnsons. Zakompleksiony kalifornijski outsider przeniósł się do Nowego Jorku, a tam przeistoczył w jedną z najbardziej fascynujących postaci muzycznej awangardy. Na „Another World” mówi o śmierci i nowym początku

Aktualizacja: 28.10.2008 21:24 Publikacja: 28.10.2008 00:55

Antony and The Johnsons Another world Sonic 2008

Antony and The Johnsons Another world Sonic 2008

Foto: Rzeczpospolita

Ten przepiękny, wypełniony ledwie pięcioma utworami album budzi niedosyt. Chciałoby się więcej, ale tylko pozornie. Bo kto by uniósł tyle emocji, ile wyzwala swym śpiewem Antony.

Jego drżący głos porusza te sfery wrażliwości, o których wolimy zapomnieć – wszystkie ludzkie tęsknoty i niespełnione pragnienia. Kto woli, by trwały uśpione, niech trzyma się od tej płyty z daleka. Tytułowa „Another World” jest opowieścią o podróży do innego świata, zarazem rozdzierającym pożegnaniem i marzeniem o nowym, spokojnym życiu.

Utwór śpiewany na granicy płaczu przypomina modlitwę. Antony wylicza, za czym będzie tęsknił: wiatr, słońce, deszcz, morze, śnieg, pszczoły, drzewa. Gdyby śmierć była tak łagodna, jak ta opowieść, nie mielibyśmy czego się bać.

„Crackagen” trwa tylko dwie i pół minuty, przypomina etiudę. Antony snuje poetycką wizję, a fortepian i wiolonczele ledwie zarysowują kształt utworu – to ulotna impresja, nie sposób ją zapamiętać, ale silnie stymuluje wyobraźnię: łatwo dopowiedzieć sobie wspaniały ciąg dalszy. Poznamy go w styczniu, gdy ukaże się długogrająca płyta „The Crying Light”.

Tymczasem nastrój się zmienia. „Shake That Devil” na początku jest ściszoną prośbą a capella, prawie błaganiem: „Wygoń ze mnie tego psa (...), wygnaj ze mnie tę świnię”. Napięcie rośnie i nagle z hałasu wyłania się fantastycznie czysty, bigbitowy stukot werbli. Teraz Antony frazuje mocno do nagiego rytmu, między wersami rozbrzmiewa szalony saksofon.

Reklama
Reklama

Wokalista przypomina nowe wcielenie Elvisa Presleya. Teraz wiadomo, czego bały się matki nastolatek kochających rock’n’rolla – tytułowego diabła, którego wyzwala ta muzyka.

„Sing for Me” jest powrotem do romantycznych, choć także strasznych wyobrażeń – matka leży pochowana w gnijącej ziemi, lśniące loki opadają jej na twarz. Antony rysuje ten portret, po każdym wersie robiąc pauzę, milkną też skrzypce i fortepian – zostaje cisza.

Żegnamy się z płytą na wzgórzu nadziei – „Hope Mountain”. Stojącą na szczycie dziewczynę porywają orły, niosą ją w stronę wschodzącego słońca. Przyszła tam, jak wszyscy, by wpatrywać się w toń i płakać. Kończące utwór trąby rozbrzmiewają dumnie, jakby oznajmiały zwycięstwo.

[i]Więcej o zespole i płycie: [link=http://www.antonyandthejohnsons.com]www.antonyandthejohnsons.com[/link][/i]

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama