Reklama

Nowy Świat ma kilkaset lat

32 lata temu Steven Spurrier, handlarz win na międzynarodową skalę, zorganizował w paryskim hotelu Intercontinental niezwykłą degustację. Namówił kilkunastu wybitnych kiperów, dziennikarzy pisujących o winie, restauratorów do degustacji „w ciemno” dziesięciu win francuskich i tyluż kalifornijskich.

Publikacja: 25.11.2008 14:18

Nowy Świat ma kilkaset lat

Foto: Rzeczpospolita

Znawcy nie wiedzieli, co mają w danym kieliszku. Werdykt jurorów wywołał zażenowanie i konsternację. Kalifornijskie dionizjaki jednomyślnie uznano za lepsze. Tak się zaczęła, oczywiście w uproszczeniu, kariera win z Nowego Świata.

Początki tej historii sięgają epoki żaglowców, wielkich odkryć geograficznych i kolonizacji nowych ziem przez państwa europejskie. Hiszpanie zagarniali terytoria dzisiejszego Chile, Meksyku, Kalifornii, Włosi – Argentyny, Niemcy i Holendrzy – Południowej Afryki, Anglicy – Australii. To się działo w XV, XVI, XVII wieku. Koloniści od razu przywozili ze sobą sadzonki europejskich szczepów winorośli. Były im niezbędne, potrzebowali ich nie tylko do rozweselania serc, ale przede wszystkim (przynajmniej początkowo) do celów misyjnych, do odprawiania mszy. Na transport z Europy mogli liczyć zazwyczaj nie częściej niż raz do roku.

W Nowym Świecie najpóźniej zasadzono winnice w Australii (okolice Sydney), ale i tak było to już w 1788 roku. Obecnie winnice rosną w Nowej Południowej Walii, Wiktorii, Australii Centralnej. W ostatnich trzech dekadach technologia winiarstwa dokonała na tym kontynencie gigantycznego postępu. Dość powiedzieć, że właśnie australijska technologia wykorzystywana jest do odradzania bułgarskiego winiarstwa, podupadłego w okresie gospodarki socjalistycznej. A przecież na Bałkanach winiarstwo ma około 5 tysięcy lat! W Australii produkowana jest praktycznie cała gama win znanych na świecie – jeśli chodzi o kolory i smaki. Sherry (po hiszpańsku jerez) sprzedawane na Wyspach Brytyjskich w większości wcale nie pochodzi z Półwyspu Iberyjskiego, ale z antypodów. Australijskie wina z powodzeniem biorą udział w międzynarodowych konkursach. Żaden znawca nie jest w stanie poznać wszystkich australijskich firm tłoczących wino, ale warto zapamiętać najważniejsze regiony: Hunter Valley, Murray Valley, District de Riverina. To tak, jakby mówić o europejskich – Burgundii, Nadrenii, Toskanii, Piemoncie.

Kalifornię przygotowała do winiarstwa sama natura. Dzika miejscowa winorośl rosła tam, zanim w XVIII wieku pojawili się hiszpańscy misjonarze. Na północ od San Francisco założyli winnicę, która do tej pory nosi nazwę Misja. Jednak nie mnisi wywarli decydujący wpływ na rozwój kalifornijskiego winiarstwa, uczynił to węgierski emigrant hrabia Agoston Haraszthy, założycieł słynnej winnicy koło Sonomy.

Po II wojnie nastąpił tam gwałtowny wzrost produkcji win wytrawnych i musujących kosztem słodkich. Towarzyszył mu też skok jakościowy. Stare odmiany gron zastąpiono szlachetnymi szczepami sprowadzonymi z Europy. Skorzystano też z doświadczeń europejskich specjalistów, co w połączeniu z amerykańskim rozmachem i kapitałem zaowocowało rozkwitem na skalę światową.

Reklama
Reklama

W Chile wino tłoczone jest już ponad 400 lat. Pierwsza fala winiarstwa, jeszcze przed rokiem 1600, wiąże się z osadnictwem hiszpańskim, druga, po roku 1850, miała związek z Francją. Istnieją tam trzy podstawowe winiarskie regiony: Północny – między pustynią Atacama i rzeką Chaopa. Środkowy – dolina Aconcagua i Maipo. Południowy – między rzekami Bio-Bio i Maule. Wina z Chile na świecie idą jak burza, w Polsce biją wszelkie rekordy popularności.

A co z sąsiadem Chile, czyli Argentyną? Dictionnaire des Vins (Larousse, wydanie z 1985 roku) informuje, że ten kraj jest największym konsumentem i producentem wina w Ameryce Południowej, a na świecie zajmuje pod tym względem odpowiednio czwarte i piąte miejsce. Ale – uwaga! – „Argentyna praktycznie nie eksportuje wina”. Nie minęły dwie dekady i – nie zmniejszając wewnętrznego spożycia – Argentyna zalewa świat swoim winem, z reguły dobrej jakości.

To samo można powiedzieć o Republice Południowej Afryki i Nowej Zelandii (tłoczy najlepsze na świecie savignon blanc). Tymczasem wspomniany Dictionnaire des Vins w 1985 roku nawet się o nich nie zająknie! Dlaczego tak się dzieje? Skąd ta niewiedza, a może protekcjonalizm lub zazdrość? Dlaczego w roku 1980 Australia eksportowała wino za osiem milionów dolarów, a w roku 2000 już za miliard? Dlaczego w południowoafrykańskim okręgu Stellenbosch (pierwsze wino wytłoczono tam w 1659) aż roi się od turystów (ponad półtora miliona rocznie) i od szwajcarskich finansistów, niemieckich przemysłowców, afrykańskich farmerów poszukujących miejsc dogodnych do zakładania winnic? Skąd w winiarstwie Nowego Świata taka siła?

Stąd, że Nowy Świat podchodzi w nowy sposób do wina. Europejscy winiarze hołdują tradycji i szczegółowym przepisom. Latami debatują, czy można dodawać do fermentującego moszczu wiórki dębowe dające ten sam efekt, co leżakowanie wina w dębowych beczkach – tyle że bez porównania taniej. Natomiast winiarze „zamorscy” dodają i zbierają pochwały za swoje wyroby. Nowoświatowi winiarze postawili na nowoczesną technologię, zanim staroświatowi się zorientowali, że tkwienie w okopach tradycji prowadzi do katastrofalnego spadku eksportu wina (we Francji o jedną trzecią, tym zagadnieniem wagi państwowej nad Sekwaną zajmuje się rząd). Winiarstwo Nowego Świata postawiło na nowoczesny marketing, nowoczesną estetykę. Na butelkach z Republiki Południowej Afryki widnieje gwiazda, na australijskich żaba, chilijskich – rower.

Winiarze z Nowego Świata nie obawiają się stosować plastikowych kolorowych korków ani zakrętek zamiast korków – i to w dobrych, wcale nie najtańszych winach. W praktyce okazało się, że zakrętki są bardzo praktyczne, nie butwieją, tak jak naturalny korek, sprawiają, że butelkę można otworzyć w każdych okolicznościach, bez oglądania się na korkociąg, i zamknąć ją szczelnie po wypiciu tylko jednego czy dwóch kieliszków. Winiarze z Nowego Świata nie obawiają się stosowania butelek metalizowanych. Nie silą się na epatowanie tajemniczymi określeniami takimi jak terroir, domaine, chateau, cru, grand cru, clos (i tak nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi), ich przekaz jest prosty: oto wino ze szczepu Malbec albo Cabernet Sauvignon, a cena wskazuje, które generalnie jest lepsze, a które gorsze.

Ale różnice w podejściu do wina sięgają jeszcze głębiej. W Europie wino to celebra, elegancja, finezja, dyskretna harmonia między kieliszkiem i talerzem. W Nowym Świecie dionizjak jest wartością samą w sobie, składnikiem radości życia. Według tego nowoświatowego podejścia wino nie ma obowiązków, nie musi pasować do dań, okoliczności, pór dnia (przed południem – w zasadzie białe). Nie pęta go gastronomiczny regulamin w rodzaju: białe do cielęciny, czerwone do dziczyzny, tokaj do gęsich wątróbek (co nie oznacza, że się nie pija tam czerwonego wina do czerwonego mięsa).

Reklama
Reklama

Pija się je często „bez niczego”: bez serów, krewetek, pasztetów, pieczystego, podobnie jak kawę czy herbatę – bo ma się na nią ochotę. A skoro tak, musi solo przypodobać się konsumentom, zapaść im w pamięć, zachwycić ich , musi być wyraziste, przekonujące. Rezultat takiej filozofii wina jest taki, że w porównaniu z winami Nowego Świata, te europejskie często sprawiają wrażenie bezbarwnych, bez wyrazu, mdławych, nudnych. Na tle win zamaszystych, agresywnych, aromatycznych (niekiedy aż do przesady), o smaku i bukiecie powalającym na kolana, wina europejskie sprawiają wrażenie po prostu cienkich.

Cienkie wydają się zwłaszcza nuworyszom wyznania dionizyjskiego. Stary żeglarz doceni wyrafinowane piękno, klasyczną linię drewnianego kadłuba, mimo że jest wolniejszy od plastikowych jachtów. Podobnie z winem: ktoś, kto obcuje z nim na co dzień od zawsze, odnajdzie w burgundach, reńskich czy toskanach subtelne nuty, delikatne tony. Ale świeżo upieczony konsument wina zachwyci się raczej uderzającą potęgą smaku win z Nowego Świata. W Polsce (historia temu winna) większość wyznawców Dionizosa to nuworysze. Dlatego, generalnie, przenosimy południowoafrykański Pinotage, australijski Shiraz, kalifornijski Zinfandel, chilijskie Carmenere nad szczepy europejskie.

[ramka]Wiosna i wino: dwie wargi, co swymi

Pocałunkami mieszają sny w głowie,

Że się zawraca do góry i dymi!...

O, przyjaciele! Piję wasze zdrowie!

Reklama
Reklama

[i]Kazimierz Wierzyński[/i][/ramka]

Znawcy nie wiedzieli, co mają w danym kieliszku. Werdykt jurorów wywołał zażenowanie i konsternację. Kalifornijskie dionizjaki jednomyślnie uznano za lepsze. Tak się zaczęła, oczywiście w uproszczeniu, kariera win z Nowego Świata.

Początki tej historii sięgają epoki żaglowców, wielkich odkryć geograficznych i kolonizacji nowych ziem przez państwa europejskie. Hiszpanie zagarniali terytoria dzisiejszego Chile, Meksyku, Kalifornii, Włosi – Argentyny, Niemcy i Holendrzy – Południowej Afryki, Anglicy – Australii. To się działo w XV, XVI, XVII wieku. Koloniści od razu przywozili ze sobą sadzonki europejskich szczepów winorośli. Były im niezbędne, potrzebowali ich nie tylko do rozweselania serc, ale przede wszystkim (przynajmniej początkowo) do celów misyjnych, do odprawiania mszy. Na transport z Europy mogli liczyć zazwyczaj nie częściej niż raz do roku.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Reklama
Kultura
Po publikacji „Rzeczpospolitej” znalazły się pieniądze na wydanie listów Chopina
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Reklama
Reklama