Trzech na czterech Polaków spędzi Wigilię z rodziną w domu. Co czwarty odwiedzi w czasie świąt krewnych lub znajomych, a tylko nieliczni zaplanowali wyjazd na wycieczkę lub wczasy.
Ci, którzy zostają w domu, będą przygotowywali kolację. Zamierzają pod obrus położyć siano. A dla jeszcze większej grupy, bo ok. 80 proc., ważne jest, by na stole pojawiło się dwanaście potraw. Coraz częściej dodatkowe, puste nakrycie, jakie stawia się na wigilijnym stole, przestaje mieć symboliczny wymiar, bo 35 proc. ludzi zamierza zaprosić na uroczystą kolację osobę samotną lub starszą. Jest to prawie trzy razy więcej niż na początku tej dekady.
Nie stawia się już snopów siana w czterech kątach izby, jak to robili pradziadowie, ale za to 48 proc. z nas wiesza świąteczne wianki.
Na wsi wielkopolskiej do dzisiaj rolnicy (choć sami o sobie mówią „chłopi”) kupują w parafii dwa rodzaje opłatka. Jeden dla ludzi, drugi dla zwierząt. – Częstujemy nim głównie bydło, choć dostanie się też po kawałku psom i kotom – opowiada Halina Bagiarczyk spod Konina. Z tego, co pamięta, chłopi rzadko szli z opłatkiem do stajni, choć konie lubili. Babki powtarzały, że koniom się on nie należy, bo nie było ich przy żłóbku.
– Z gusłami, zabobonami jest tak, że nie zastanawiamy się, skąd się wzięły, ani też nie sprawdzamy – na wszelki wypadek – czy są prawdziwe – przyznaje Katarzyna Brzomińska, kreślarka i projektantka instalacji wodno-kanalizacyjnych z Warszawy. Pamięta, że w Wigilię nie wolno płakać ani mokra pościel nie może wisieć na sznurach. – Jedno i drugie oznacza łzy przez cały rok – wyjaśnia. I dodaje, że dla zapewnienia szczęścia i dobrobytu powinno się nosić w portmonetce łuskę z karpia, choć przyznaje, że niektóre łuski „oszukują”.
Podobnego dylematu nie ma Michał Boni, szef doradców premiera Tuska. Łuski nosi, ale nie przypomina sobie, dlaczego powinien tak robić. – Kiedyś przeczytałem u Kolberga, skąd się ten zwyczaj wziął, ale już nie pamiętam – opowiada ze śmiechem.