Morze. Na morzu łódka, w niej samotny żeglarz. Co sprawiło, że znalazł się na wodnym bezkresie? Idiota, szuka źródła. Znaczy, sensu istnienia. Żeglowanie jako przenośnia życia? Na Homera, toż to nic nowego! Okazuje się jednak, ze mit się nie wyczerpał.
Sięgnął po niego Martin tom Dieck, jeden z najlepszych niemieckich rysowników (dwukrotny laureat prestiżowej niemieckiej nagrody im. Maxa i Moritza, przyznawanej za ambitne komiksy). Obecnie 45-letni ilustrator zadebiutował „Niewinnym pasażerem” 16 lat temu. Do Polski dziełko dotarło z ogromnym poślizgiem. Nie szkodzi, opowieść pozostaje ponadczasowa.
Plastycznie też nie straciła na atrakcyjności. Doceni ją w pełni ten, komu bliski jest filmowy niemiecki ekspresjonizm z początku ubiegłego stulecia. Rye, Murnau, Wiene – te klimaty. I dzieła, które zrewolucjonizowały światowe kino: „Student z Pragi”, „Gabinet doktora Calligari”, „Nosferatu – symfonia grozy”. Horror wymieszany z filozofią. Tom Dieck wyraźnie do nich nawiązuje, lecz posługuje się językiem współczesnym, zaprawionym czarnym humorem i ironią.
Jego pasażer-Odyseusz nie jest antycznym herosem. Łysawy, nieciekawy facecik pod czterdziestkę. Biała koszula, krawat, spodnie w kant. Nie ma też powodów do dumy z racji dokonań. Doświadcza przygód, podczas których nie wykazuje się ani siłą, ani charakterem. Intelekt czy refleks także nie należą do jego przymiotów. Jedyne, czym może się poszczycić, to zamiar dotarcia do symbolicznego „źródła” i upór w dążeniu do tego celu. Czy mu się uda?… Poznajemy go w trudnym momencie: powalony przez bałwan, cudem unika śmierci. Ocala go przypadkowo nadpływający statek. Rozbitek nie zna kursu jednostki ani bandery, pod jaką płynie. Próbuje ustalić dane. Nic z tego. Sternik, którego napotyka jako pierwszego, okazuje się powolnym wykonawcą rozkazów płynących z… rury. Sternik wierzy, że głos je wydający należy do kapitana. Pasażero (w takiej „zwłoszczonej” formie zwracają się do ocalonego członkowie załogi oraz inni podróżni) udaje się więc na poszukiwania szefa. Okazuje się, ze tropi fantom. Nikt z zespołu nie widział kapitana. Ba, nikt nie ma odwagi zapuścić się w mroczne rewiry, gdzie prawdopodobnie przebywa. To niewdzięczne zadanie powierzają rozbitkowi. Dla zachęty wmawiają mu, że to niezwykły honor, wygrana na loterii. Zręczna zagrywka. Nic tak nie dopinguje, jak połechtanie próżności.
„Teraz pozostawiam pana pańskiemu przeznaczeniu”, słyszy pasażer od kucharza. Nie ma zmiłuj, musi zapuścić się w podpokładowy labirynt statku. W ryzykownej spedycji towarzyszy mu jedynie mały Chińczyk, Lu-Ping, posiadacz flamastra. Kolejna aluzja do greckiej legendy: skośnooki ma oznakować mazakiem drogę – jak Ariadna nitką, żeby umożliwić powrót. Jednak pomoc chińskiej Ariadny na nic się nie zdaje, bo… porusza się wśród odmiennych mitów. Nie zna historii Tezeusza, stara się pomóc po swojemu, w myśl reguł kultury, w której został wychowany. Tego z kolei nie jest w stanie pojąć bohater w krawacie.