Radość słuchania tenora

Po latach starań zaśpiewał wczoraj po raz pierwszy w Polsce Ian Bostridge. I od pierwszego utworu całkowicie podbił publiczność

Publikacja: 12.03.2009 00:37

Ian Bostridge wystąpił na koncercie z okazji Roku Haendla

Ian Bostridge wystąpił na koncercie z okazji Roku Haendla

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Rzadko dziś głos artysty na żywo brzmi równie atrakcyjnie jak na płycie. Coraz więcej gwiazd wspomaga się w studiu rozmaitymi sztuczkami technicznymi, a potem w sali koncertowej rozczarowuje słuchaczy. Ian Bostridge jest szlachetnym wyjątkiem. Gdy tylko rozpoczął arię z „Mesjasza” Haendla, wiadomo było, że cały wieczór przebiegać będzie tak, jak oczekiwaliśmy.

Brytyjczyk Bostridge jest tenorem wyjątkowym. Nie próbuje olśnić słuchaczy wokalnymi sztuczkami, jego głos ma szlachetną naturalność i delikatność. Sam artysta zdaje zaś sobie sprawę z pewnych jego ograniczeń. Nie zamierza więc rywalizować z takimi sławami jak Villazon czy Florez. Śpiewa to, co może wykonać jak najlepiej.

[wyimek]Śpiewak tak inteligentny jak Ian Bostridge to rzadki okaz w dzisiejszym świecie[/wyimek]

Jest przy tym – co również rzadkość – śpiewakiem inteligentnym i mądrym. Interpretacja każdej arii wynika z wnikliwej analizy jej tekstu i znawstwa stylu epoki, w której powstała. Większość swych płyt obdarza przecież autorskimi, wnikliwymi komentarzami.

Nawet zaś wówczas, gdy jak wczorajszego wieczoru w Filharmonii Narodowej, wprowadzał słuchaczy wyłącznie w muzyczny świat jednego kompozytora – Haendla, czynił to tak, by nie nużyć. Każdy wybrany przez niego fragment z dzieł tego mistrza baroku wypełniony był innymi emocjami.

Absolutnie rewelacyjny okazał się jednak w arii z opery „Ariodante”, cudowne piana i długie, niekończące się wręcz frazy wykorzystał, by przejmująco przekazać uczucia Haendlowskiego bohatera rozpaczającego nad niewiernością ukochanej. Równie wielką dawkę tragizmu miała aria biblijnego wojownika Jephty, który Bogu w ofierze musiał złożyć własną córkę. Świetnie skontrastowany z nią był zaś idylliczny fragment z oratorium „Semele”.

Ian Bostridge przyjechał z angielską Northern Sinfonia, która w Filharmonii Narodowej zagrała w tegorocznym cyklu „Orkiestry świata”. On jednak całkowicie zdominował ich występ. Soczyste brzmienie zespołu dobrze współgrało z jego głosem.

W instrumentalnych koncertach Haendla brakowało już precyzyjnego partnerstwa między muzykami. Oni jednak chętnie podporządkowali się Bostridge’owi, oklaskiwali go bowiem nie mniej gorąco niż publiczność.

Rzadko dziś głos artysty na żywo brzmi równie atrakcyjnie jak na płycie. Coraz więcej gwiazd wspomaga się w studiu rozmaitymi sztuczkami technicznymi, a potem w sali koncertowej rozczarowuje słuchaczy. Ian Bostridge jest szlachetnym wyjątkiem. Gdy tylko rozpoczął arię z „Mesjasza” Haendla, wiadomo było, że cały wieczór przebiegać będzie tak, jak oczekiwaliśmy.

Brytyjczyk Bostridge jest tenorem wyjątkowym. Nie próbuje olśnić słuchaczy wokalnymi sztuczkami, jego głos ma szlachetną naturalność i delikatność. Sam artysta zdaje zaś sobie sprawę z pewnych jego ograniczeń. Nie zamierza więc rywalizować z takimi sławami jak Villazon czy Florez. Śpiewa to, co może wykonać jak najlepiej.

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Materiał Promocyjny
BIO_REACTION 2025
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont