Sceptycy chcą widzieć w Nnece bliźniaczkę Ayo. Niech narzekają. Po sobotnim koncercie w Palladium ich grono ma szansę zdecydowanie się zmniejszyć.
Słowem kluczowym dla kariery Nneki jest Zachód. Urodziła się w Nigerii, chlubie zachodniej Afryki. Wyruszyła do zachodniej Europy, a konkretnie do Niemiec, by studiować antropologię. Na szczęście bez reszty pochłonęła ją praca nad efektownym mariażem nowego soulu, world music oraz współczesnych miejskich rytmów. Śpiewała, ale nie w języku Schillera. Posługiwała się angielskim, a inspirację czerpała – jakżeby inaczej – z Zachodu, i to dalekiego. Porywał ją Bob Marley, król rastamanów z Jamajki. Fascynował amerykański hip-hop, zarówno ten uduchowiony w wydaniu Mos Defa i Taliba Kweli, jak i uliczny spod znaku Mobb Deep. Nie zapomniała o ojczyźnie, pasjonując się pionierem afrobeatu Fela Kuti.
Do tej pory nagrała dwa longplaye – „Victim of Truth” i „No Longer at Ease”. Oba są warte uwagi. To oczywiście sprawa głosu – kto powiedział, że jak jest zmysłowy, to nie może już być silny?
Ważne jest jeszcze jedno – predyspozycje wokalne niewiele dadzą, jeśli artysta nie ma nic do powiedzenia – rozemocjonowana artystka od początku wiedziała, iż pisząc swoje teksty, zachodzi za skórę miłośnikom jankeskiej polityki imperialnej czy patriarchalnego modelu rodziny. I do dziś się tym nie przejmuje! Kto zatem uda się w sobotę po zachodzie słońca do Palladium, będzie miał szansę zobaczyć dobry show – być może bez wielkich przebojów, ale też bez cenzury i fochów.