Z karierą Piaska było naprawdę źle. Pamiętam jak kilka lat temu na zakończenie festiwalu opolskiego, w staromiejskiej restauracji, odbyło się zamknięte przyjęcie. Maryla Rodowicz, Anna Maria Jopek i Natalia Kukulska świętowały swoje sukcesy. Pośród licznych toastów stworzyły przy fortepianie niesamowity radosny chórek. Improwizowały. Piasek był jak chmura gradowa. Wypominał krytyczne recenzje, czepiał się. Wyglądało jakby szukał awantury.
Następnego dnia kolega z branży zadzwonił, żebym rzucił okiem na jeden z tabloidów. Okazało się, że paparazzi czekali na artystów przed restauracją. Na pierwszej stronie znalazło się całokolumnowe zdjęcie, które o stanie ducha Piaska mówiło wszystko. Stał z opuszczoną głową, zagubiony. Podpis „Iść w lewo czy w prawo?” podkreślał, że podczas imprezy nie brakowało alkoholu. Ale ważniejsze było to, że popularny jeszcze nie- dawno wokalista – płyta „Sax & Sex”, którą nagrał z Robertem Chojnackim, rozeszła się w 800 tysiącach egzemplarzy – nie wiedział, co zrobić.
[srodtytul]Połączyli pokolenia[/srodtytul]
Najgorszy był czas po przegranym konkursie Eurowizji w 2001 r. – powiedział mi Andrzej Piaseczny. – Po ogłoszeniu wyników wściekli panowie z TVP przewrócili chorągiewkę na delegacyjnym stoliku i krzyknęli: „Piasek, masz przerąbane”. Obok nas siedziała ekipa irlandzka, która zajęła ostatnie miejsce. Ale nie darli szat. Pocieszali: nie tym razem, to następnym, i otworzyli szampana. A u nas nastrój jak na „Titanicu”. Zaczęła nade mną ciążyć eurowizyjna klątwa. Z kilku opinio- twórczych ust padły dołujące mnie opinie. Kojarzyłem się z obciachem. Zatrzaśnięto przede mną wiele drzwi. Mogłem nagrać nowe piosenki dopiero po dwóch latach. Wcześniej wydawca nie chciał dać mi szansy.
W najtrudniejszych momentach wokalista powtarzał za Wojciechem Młynarskim „Róbmy swoje”. Robił, ale było coraz trudniej. – Jak kroili nożem, można było wytrzymać, gorzej kiedy rozdrapywali rany drutem – mówi.