To było świetne doświadczenie. Portretowaliśmy nasze pokolenie, nasze środowisko. Opowiadaliśmy o własnych problemach. Czułem się nie tylko wykonawcą, ale też współautorem wypowiedzi.
[b]Polskie kino odżyło ostatnio dzięki pana rówieśnikom. Jest między wami więź pokoleniowa?[/b]
Trudno powiedzieć. Być może łączy nas język i sposób, w jaki go używamy. W teatrze już kilka lat temu pojawili się reżyserzy, którzy przyciągnęli wspaniałą, młodą publiczność. Film dopiero wchodzi w tę fazę. Odkryciem „Rewersu” było to, że można się pięknie posłużyć formą, a przy okazji nie dociskać pedału „ambicja”. Nie zbawiać świata, tylko opowiedzieć ciekawą historię. Pozbyć się kompleksów. W latach 90. nikt nie umiał poradzić sobie z bagażem arcydzieł i historii. Teraz wchodzi pokolenie, które się wychowało na innych filmach, w innej estetyce.
[b]Ta generacja trzydziestokilkulatków pamięta jeszcze czasy socjalizmu, ale marzyć uczyła się już w nowej Polsce.[/b]
To prawda, korzystamy z dobrodziejstwa konsumpcjonizmu, a z drugiej strony wiemy, że to nie przyszło łatwo. Pamiętamy, że nie zawsze można było jeść banany, ale też czujemy, że świat jest otwarty. Małgosia Szumowska we Francji spotyka się z Juliette Binoche, żeby ją zainteresować nowym filmem.
[b]Pan też poprowadził galę Europejskich Nagród Filmowych w Warszawie i od tej pory wręcza pan trofea na tej uroczystości. W każdym roku ogląda pana czołówka europejskich reżyserów. To szansa na karierę międzynarodową?[/b]
Zyskałem w Europejskiej Akademii przyjaciół, zostałem nawet zaproszony do grona kilkunastu ambasadorów mających propagować ideę nagród europejskich. Ale aktorów dość mocno ograniczają język i zachowania związane z konkretną kulturą. Więc jeśli chodzi o „karierę międzynarodową” – może kiedyś. A jak się nie zdarzy, też nic się nie stanie.
[b]Ma pan 35 lat, a ciągle mówią o panu „młody Stuhr”. Bo jest też „stary Stuhr”. Nie drażni to pana?[/b]
Nie, zwłaszcza że nie wyglądam na swoje lata. Dla kina to chyba dobrze, chociaż kilka ciekawych ról mi umknęło. Role trzydziestokilkulatków sprząta mi często sprzed nosa Marcin Dorociński. Widać muszę jeszcze trochę poczekać, żeby grać dojrzałych mężczyzn.
[b]W latach studenckich był pan związany z kabaretem, teraz prowadzi pan gale wręczenia Orłów. Znam ludzi, którzy chodzą na te uroczystości specjalnie „na pana”.[/b]
Rzadko daję się namówić na takie imprezy. Staram się je prowadzić niesztampowo, nienudno i niesztywno. Nie mógłbym tego robić na co dzień, bo muszę zgromadzić odpowiednie pomysły. Każdy taki występ okupiony jest stresem i potworną pracą. Niedawno byłem w programie Szymona Majewskiego i dziwię się, że on jeszcze żyje. Ja zgadzam się prowadzić Orły raz na dwa lata.
[b]Gospodarze gal oscarowych docinają głównie publiczności, pan często żartuje z siebie.[/b]
To podstawa sukcesu. Kiedyś ojciec dał mi taką receptę: „Jak zrobisz z siebie kretyna, to ludzie pozwolą ci na większe żarty z nich”.
[b]Ta praca nie jest dla pana przygrywką do reżyserii?[/b]
Raczej do pisania. Od roku drukuje moje felietony „Zwierciadło”. Piszę tam coś w rodzaju scenariusza filmowego w odcinkach. Parodię komedii romantycznych, które, co mnie dziwi, nigdy nie są śmieszne. Pisanie mnie cieszy, a z kabaretowych czasów pamiętam, że reżyserowanie wyzwalało we mnie najgorsze cechy. Strasznie się denerwowałem, że nie potrafię innym przekazać tego, co mam w głowie. Na co dzień jestem oazą spokoju. A reżyserując, zaczynałem krzyczeć. Muszę pewnie dojrzeć do tego zajęcia.
[b]Kilka lat temu poświęcił pan dla aktorstwa Kraków. To była trudna decyzja?[/b]
Nie tak bardzo. Kraków nie miał mi, jako aktorowi, zbyt wiele do zaoferowania. A Warszawa mnie rozpieszczała. W pewnym momencie poczułem, że nie ma sensu spędzać życia w pociągu.
[b]Polubił pan stolicę?[/b]
To dla Krakusa trudne zadanie, ale udało się. Jestem temu miastu wdzięczny za możliwości, które mi dało. Warszawa ma świetną, otwartą widownię. Wystarczy krzyknąć, że się gra w garażu albo zakłada nowy teatr, natychmiast jest pełno ludzi. Widzowie przyjadą i na Pragę, i do Ursusa. Szukają. Kraków jest konserwatywny. Ma swój Stary Teatr i Piwnicę pod Baranami. I myśli o sobie bardzo dobrze.
[b]Wraca pan do Krakowa?[/b]
W czasie zdjęć do „Mistyfikacji” mogłem spędzić w domu miłe półtora miesiąca. Ale już czuję się związany z Warszawą. Mam tu teatr, rodzinę i przyjaciół. A jak się ma gdzieś przyjaciół, człowiek zaczyna budować sobie mapę miasta.
[b]Jak spędzi pan majowy weekend?[/b]
W Londynie, z żoną i córką. Jadę zagrać dla Polonii, a przy okazji odwiedzić znajomych, córce pokazać Londyn, obejrzeć kilka wystaw.
[b]To nowy styl spędzania długich weekendów. A pan jeszcze pamięta pierwszomajowe pochody?[/b]
Pamiętam, w końcu całą podstawówkę przeszedłem w PRL-u. Choć udało mi się nigdy w takim pochodzie nie uczestniczyć. Byłem w harcerstwie, które miało tradycje szaroszeregowe, staraliśmy się raczej akcentować tradycje trzeciomajowe.
[b]Pana córka nie ma już takich dylematów.[/b]
Czasami łapię się na tym, jak trudno jest jej wytłumaczyć, jak kiedyś było. „Nie było mięsa w sklepach” – mówię. „Dlaczego? – pyta. – Krów nie było?” „Nie, krowy były”. „No, to dlaczego nie było mięsa?” – dopytuje logicznie. Dobrze, że ona może już sobie pozwolić na logiczne myślenie.
Wszystkie pieniądze świata | 19.05 | TVP Kultura | piątek
Przedwiośnie | 15.00 | TVP kultura | NIEDZIELA
33 sceny z życia | 1.35 | Canal+ Film | wtorek
[ramka]
[b]Maciej Stuhr[/b]
Urodził się 23 czerwca 1975 roku w Krakowie. Jest synem znakomitego aktora i reżysera, rektora krakowskiej Akademii Teatralnej Jerzego Stuhra. Skończył psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i krakowską PWST. Był współzałożycielem kabaretu Po Żarcie, a w latach 2004 – 2008 – członkiem zespołu Teatru Dramatycznego w Warszawie. Od dwóch lat związany jest z Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego.
Zadebiutował na ekranie jako dziecko w „Dekalogu X” Krzysztofa Kieślowskiego. Jeszcze jako student psychologii zagrał w kilku komediach, m.in. „Fuks”, „Chłopaki nie płaczą”. Najciekawsze kreacje stworzył w filmach: „Przedwiośnie” Bajona, „Julia wraca do domu” Holland, „Pogoda na jutro”, „Korowód” Stuhra, „Testosteron” Koneckiego i Saramonowicza, „Wino truskawkowe” Jabłońskiego, „33 sceny z życia” Szumowskiej. Wystąpił w serialu telewizyjnym „Glina” Pasikowskiego. Przed miesiącem na ekrany weszła „Mistyfikacja” z jego udziałem. Na premierę czekają „Śluby panieńskie” Bajona. Prywatnie jest mężem fotografki Samanty Janas, z którą ma córeczkę Matyldę. [/ramka]