Z opinią fachowców nie ma co dyskutować. Co więcej, tegoroczna edycja festiwalu ma zostawić poprzednie w cieniu. I jeśli nawet podejdziemy nieufnie do tego typu przechwałek, trudno zaprzeczyć, że impreza ta odegrała ważną rolę w wyprowadzeniu gustu polskiego słuchacza z „gitarowego getta”.
Polacy na własne oczy mogli się przekonać, jak brzmi twórczość jednego z ojców drum’n’bassu Roniego Size’a, co prezentuje nestor electroclashu DJ Hell, i czy zamieszanie wokół dubstepowych dokonań Rusko i Caspy nie jest aby na wyrost. Jednym zdaniem – błyskawicznie nadrobiliśmy zaległości.
Tym razem konstelacja festiwalowych gwiazd rzeczywiście świeci jeszcze jaśniej niż w poprzednich latach. Poruszający się na granicy electro i techno Brytyjczycy z Simian Mobile Disco grają na tyle frapująco, że zdobyli serca podejrzliwych francuskich słuchaczy. Mało tego, zdołali zachwycić nawet jednego z potentatów amerykańskiej branży muzycznej multimilionera Diddy’ego.
Wyspiarskie Hadouken! może kpić sobie z przemawiających ex cathedra scenicznych autorytetów, jak również londyńskich snobów usiłujących podczepić się pod alternatywną młodzież, ale tak naprawdę sami stają się tym, z czym kiedyś walczyli.
Wyznaczają trendy, co więcej – zapracowali sobie na odrębną muzyczną szufladkę. Ich twórczość, klasyfikowana kiedyś jako nowy rave, obecnie określana jest mianem grindie, czyli mieszanką grime’owej wściekłości z manierą indie. Krytycy mają ambiwalentne odczucia, ale za to mieszanka ta ponoć doskonale się sprawdza na scenie.