Jeszcze sztuka czy już cyrk? Takie pytanie nasuwa mi się zawsze, kiedy widzę zapierające dech w piersiach popisy wirtuozów grających na różnych instrumentach. Tommy Emmanuel na szczęście używa techniki po to, by grać muzykę.
Potrafi wydobywać dźwięki niewiarygodnie szybko. Ale za chwilę zwalnia i cyzeluje brzmienia, dbając o barwę, nastrój, klimat, harmonię. Bo Tommy Emmanuel wie, co zrobić, abyśmy zapomnieli o ekwilibrystyce i dali się ponieść emocjom. Poza tym ma on świetne wyczucie stylu. Bez względu na to, czy gra własne kompozycje, przeboje pop, piosenki The Beatles czy bluesowe standardy, robi to dobrze. Widać, że wyrastał, słuchając muzyki Południa i jest mu ona bardzo bliska.
Ten wybitnie utalentowany Australijczyk urodził się w 1955 roku, gry na gitarze uczył się już jako kilkulatek. W latach 80. był muzykiem niezwykle popularnego na antypodach zespołu Dragon, ale jednocześnie pracował jako wzięty muzyk sesyjny, występował też pod własnym nazwiskiem. Już jako nastolatek, gdy koncertował w klubach, imponował techniką fingesstyle. Polega ona na równoczesnym graniu podkładu basowego, solówki i podkładu akordowego, co daje wrażenie, że gra co najmniej dwóch muzyków.