Najpierw musiałam przekopać się przez tysiące zdjęć, które zostawiła po sobie fotografka. To nie było łatwe, bo Chomętowska segregowała swoje zdjęcia niechronologicznie. Na początku praca z takim morzem chaotycznie ułożonych zdjęć była męcząca, ale szybko odkryłam, że ten nieporządek jest inspirujący, bo dzięki niemu zdjęcia nic nie muszą dla mnie znaczyć – są oderwane od czasu, miejsc i faktów, które przedstawiają.
Zresztą wydaje mi się, że do takiego samego wniosku doszli Kuba Dąbrowski i Kuba Śwircz, autorzy książki ze zdjęciami Chomętowskiej, pt. „Amerykanka". U nich jej fotografie są jakby pamiętnikarską opowieścią zupełnie nowej osoby. W moim projekcie, pozbawione swojego oryginalnego znaczenia, komentują miasto, które Chomętowska kochała, wskazują jego niedoskonałości, może naprawiają.
Aspirujesz do naprawiania miasta?
Aspiruję do przebudzania użytkowników miasta z bezrefleksyjnej zgody na to, co jest w mieście złe. Stąd jeszcze daleko do rzeczywistej zmiany, ale na pewno jest to mały krok w jej kierunku. Dużo się dzisiaj mówi o zmianie miasta. W takich instytucjach jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej o mieście rozmawia się na co dzień, trwają debaty, warsztaty i wykłady. Ale wielu użytkowników miasta, z różnych powodów, w tych działaniach nie uczestniczy. Chciałabym, żeby mój projekt trafił również do nich. Przecież wszyscy tak samo bardzo chcielibyśmy czystej rzeki Wisły, umytego dworca czy możliwości biegania nago po trawnikach...
No, to już chyba przesada
No dobrze, może możliwość biegania nago nie naprawi naszego miasta, ale zdjęcie nagiego na Oboźnej ma symbolizować wiele więcej niż tylko nagość w mieście, której nam brak. Ono ma symbolizować zakazy, które utrudniają nam życie lub czynią je mniej przyjemnym. Takie jak to, że w wielu miejscach nie możemy siadać na trawniku; że nie możemy jeździć na rowerze po Łazienkach; że nie możemy kąpać się w fontannach...