Artyści, będąc tuż po wydaniu nowych płyt, chcieli dzielić się muzyką. Nieprzypadkowa, zróżnicowana wiekowo publiczność chciała zaś słuchać i emocjonalnie reagować.

Dagadanie udało się połączyć warsztat godny jazzowego bandu z wdziękiem i naturalnością ludowych kapel. Dialog wokalistek pięknie wpisywał się w dyskretny, elektroniczny bit, a po profesorsku grający kontrabasista dopełnił całości. To było coś więcej niż support.

Tinariwen rozpoczęli spokojnie i akustycznie, w duchu najnowszego krążka „Tassili". Jednak już w trzecim utworze z gitar elektrycznych popłynął szorstki blues, dodając energii bitemu na tradycyjnych bębnach, transowemu rytmowi i  wielogłosowemu śpiewaniu. Chwilę później, wraz z pierwszymi taktami „Assouf Ag Assouf", na scenę wyszedł Ibrahim Ag Alhabib. Trudno nazwać sędziwego już muzyka showmanem, ale niewątpliwie nadał występowi autentyzmu.

Szybko przestawało się zwracać uwagę na barwne szaty i okutane twarze muzyków. Hipnoza za pomocą fenomenalnie zestrojonych gardeł i biegle szarpanych strun udała się w pełni.

Tuaregowie finiszowali z pasją, podekscytowany basista podskakiwał z instrumentem, ruchy tancerza stały się bardziej zdecydowane, zespół przesunął się ku krawędzi sceny. Nic dziwnego, że publiczność tupaniem i klaskaniem domagała się kolejnego bisu.