Miejsce pracy: Cmentarz Powązkowski, zawód wyuczony: kamieniarz. Ale był także górnikiem, piekarzem, ślusarzem, palaczem na statkach, a przede wszystkim pisarzem („Marcelem Proustem spod budki z piwem" nazwał go Tadeusz Konwicki) i najpopularniejszym aktorem nieprofesjonalnym polskiego kina, który musiał się już chyba urodzić ze „zgniecionym" wyrazem twarzy. To był jego znak rozpoznawczy, w równym stopniu co bezgłośne chrypienie. Zawdzięczał je alkoholizmowi, z jego powodu zmarł przedwcześnie w warszawskiej melinie. „Ile razy można pieprzyć wciąż jedno i to samo" – stwierdził kiedyś w wywiadzie, dlatego anonsując wspominkowy przegląd ku pamięci, lepiej unikać elegijnego tonu.

Już rzut oka na postaci, które zagrał w filmach wybranych przez organizatorów, wywołuje uśmiech. Odsuńmy na bok zwyczajnych niezwyczajnych Sidorowskiego z „Rejsu", pana Jasia z „Bruneta wieczorową porą", Lutka z „Wniebowziętych" czy Zenona Minkowskiego – sąsiada szefa „Niuńka" z „Party przy świecach". To te większe role, które zagrał. Ale przecież jako naturszczyka zatrudniano  go nie po to, by zapadał w pamięć kreacjami, ale by epizodami ubarwiał sceny, wzbogacając je odpowiednim klimacikiem. Czy ktoś kojarzy dozorcę na budowie z „Nie ma róży bez ognia"? „Niedźwiedzia" w zoo w „Przepraszam, czy tu biją"? Albo gościa w lokalu w „Zabawie w chowanego"? No właśnie... Jedyną okazją, by być może po raz pierwszy zobaczyć Jana Himilsbacha innego niż w niezapomnianym duecie ze Zdzisławem Maklakiewiczem, jest wyprawa do Iluzjonu po wspomnienia. Na kinową wersję „Rodziny Leśniewskich", w której wcielił się w aż trzech mężczyzn – tragarza, świętego mikołaja i Gabrysia, portiera na uniwersytecie. I koniecznie na „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy" z jego scenariuszem, gdzie zdubbingował postać określoną jako „robotnik 45-latek wyglądający na 60-latka".

* „Jan Himilsbach – książę polskich amatorów" – Iluzjon, Biblioteka Narodowa, Warszawa, al. Niepodległości 213, tel. 22 646 12 60, 11 – 30.11 bilety 11 zł