Reportaż ze Szkoły pod żaglami

Wyobraźmy sobie taką Wigilię: zamiast choinek dwa sześciorejowe maszty otulone zwiniętymi żaglami jak śniegiem, zdobione łańcuchami lin i milionami gwiazd na tle czarnego nieba

Publikacja: 24.12.2011 10:00

"Fryderyk Chopin"

"Fryderyk Chopin"

Foto: Kinomatograf, Konrad Kwas Konrad Kwas Konrad Kwas

Kołyszą się lekko. „Cicha noc, święta noc, pastuszkowie od swych trzód, biegną wielce zadziwieni, za anielskim głosem pieni.." – jedna z najpiękniejszych polskich kolęd niesie się długo i daleko, po spokojnych tego wieczora wodach Karaibskiego Morza i Atlantyckiego Oceanu. Śpiewa chór dziewczęco – chłopięcy. Dyryguje wysoka, wiotka, delikatna blondynka w bluzeczce z żabotem. Śpiewacy w uroczystych, czarno-białych strojach stoją na pokładzie żaglowca z tyłu, na rufie, za mostkiem kapitańskim. Tu jest najwięcej miejsca. Dostatecznie dużo by pomieścić występujących i publiczność, czyli całą załogę złożoną z czterdziestu kilku osób.

Kapitan Ziemowit Barański wyjątkowo nie ma na głowie swojej kapitańskiej czapki z daszkiem i  godłem Rzeczpospolitej, lecz czapę czerwoną, z białym obramowaniem. Jest też w czerwonym stroju przepasanym szerokim pasem, dźwiga lniany wór. Zgodził się wystąpić w roli Mikołaja, bo tylko on na statku ma naturalną, bujną, siwą brodę. Rozdaje prezenty, które uczestnicy rejsu wykonali dla siebie nawzajem własnoręcznie, przy pomocy narzędzi bosmańskich. Wśród nich biżuteria z muszli i rybich ości, puzderka ze skorup kokosa, drewniane meczety, a dla bosmana Karola butelka mocnego trunku, którego porcje wymierza kalendarz adwentowy przyklejony do flaszki jak etykieta.

Po psiaku świtówa

Taka Wigilia miała miejsce. Zorganizowano  ją kilka dni temu w otoczeniu wysp karaibskich na „Fryderyku Chopinie", po trudach trzymiesięcznego rejsu Szkoły pod Żaglami. Wieczór był czarujący. Przez chwilę wszyscy zapomnieli o wachtach, szkolnych sprawdzianach, zaległych pracach bosmańskich i sprzątaniu w kambuzie. Gdy jednak umilkł chór a prezenty zostały rozdane, życie na żaglowcu odzyskało swój normalny rytm. 30-osobowa załoga złożona z gimnazjalistów, którzy wzięli udział w charytatywnej akcji  „Dookoła świata za pomocną dłoń" i popłynęli ze Szczecina na Karaiby w nagrodę spędzając semestr zimowy na morzu, na co dzień dzieliła się na trzy wachty. Wachta to czterogodzinny dyżur na żaglowcu, który pełniła  każda z 10 osobowych grup przynajmniej dwa razy na dobę.

Wśród wacht w ciągu doby były – przedpołudniowa (od 8.00 do południa), południowa, popołudniowa, kapitańska (od 20.00 do północy, zwana 'kapitańską' bo kapitan lubił na niej przebywać), psiak - od północy do 4 nad ranem, i na końcu świtówa, którą zazwyczaj kończyło śniadanie. Ekipa pełniąca wachtę kontrolowała sytuację na morzu i prowadziła statek sterując nim i dostosowując go do warunków pogodowych. Czas wacht, czyli kolejne, upływające godziny wybijano tzw. szklankami, czyli uderzano w dzwon umieszczony przy grotmaszcie.

Obowiązywały na Chopinie alarmy, które dotyczyły wszystkich. Wśród nich „alarm do żagli". Po nim stawiano lub zwijano większość żagli. Wówczas każda z wacht obsługiwała na pokładzie inny rejon. Pierwsza część dziobową statku, czyli kliwry na bukszprycie i żagle na fokmaszcie, druga – śródokręcie, a więc sztaksle (żagle trójkątne) i grotmaszt, trzecia zaś pracowała na rufie i wspomagała  grupę pierwszą. Podczas rejsu każdy z uczniów był w każdej z wacht, miał więc okazję poznać obsługę żaglowca w każdym momencie doby i w każdym miejscu na pokładzie. Pod pokładem także obowiązywały rejony, czyli sprzątanie odpowiednich części statku, oraz dyżury w kambuzie, czyli w kuchni.

Stopniowanie przymiotników przy pieczeniu chleba

4 nad ranem, zmiana wachty. Schodzi "psiak", wchodzi "świtówa". Niektórzy mieli nadzieję, że niewyspanie nagrodzi im widok Krzyża Południa - najmniejszego gwiazdozbioru nieba. Jest niewidoczny z północnej półkuli, a tu można go zobaczyć właśnie nad ranem. Przy czym dzień i noc nie wymieniają się na Morzu Karaibskim  powoli, charakterystyczną, szarą porą, lecz niemal nagle, zawsze około szóstej rano i szóstej wieczorem, trwając przez cały rok równo po 12 godzin – wszak Karaiby leżą blisko równika. Niestety jest flauta i gwiazdy są niewidoczne. Skłębione chmury wiszą nisko zaklejając całe niebo i ani drgną, a statek stoi nieruchomo na lustrzanej tafli wody. Ciszę przerywa tylko okrzyk "wieloryb"!. Ssaka wypatrzyło "oko", czyli dyżurny przy burcie obserwujący morze przez lornetkę. Flauta utrzymuje się od kilku dni. – Dziwna, niepokojąca pogoda – stwierdza z irytacją  kapitan Barański pod tym, jak musiał znowu pozwolić na uruchomienie silników. -  Wskazywałaby na zbliżający się huragan, ale mamy grudzień, o tej porze się nie zdarzają – dodaje.

Cisza na morzu nie sprzyja żegludze, za to nauce bardzo. Nie buja, a więc nikt nie cierpi na chorobę morską. Od 9 rano każdy wolny stół pod pokładem obłożony jest zeszytami i książkami. Lekcje w warunkach komfortowych, bo dla grup kilkuosobowych, odbywają się równolegle: w saloniku kapitańskim pod rufą, w klasie na dziobie, i w messie, czyli w stołówce dawno już po śniadaniu posprzątanej. Messa sąsiaduje z kambuzem (kuchnią). Gdy trwa w niej nauka niemieckiego, Krystyna Szypczyńska, na co dzień szefowa kuchni w szpitalu w Górowie Iławieckim, a podczas rejsu Szkoły pod Żaglami kuk na „Chopinie", piecze chleb. Jego woń roznosi się pod pokładem, gdy uczniowie stopniują po niemiecku przymiotniki: piękny, piękniejszy, najpiękniejszy.

O tym, że nauka na morzu przynosi efekty przekonaliśmy się po tym, jak Kasia Patryniak z Krotoszyna brała udział w olimpiadzie matematycznej pisząc test w messie o 5.30 rano (a o 10.30 czasu polskiego), gdy „Fryderyk Chopin" stał u wybrzeży Dominiki.  Kadra nauczycielska wykupiła w porcie dostęp do Internetu, szybko przesłano wyniki do Polski,  i kilka dni później już było wiadomo, że dziewczyna z powodzeniem przeszła do trzeciego, czyli ostatniego etapu olimpiady. Pierwszy etap zaliczała na wyspach Zielonego Przylądka, też o szalonej porze - przed północą.

Tajfun i ogar

Cały dzień praca na lekcjach i w wachtowym rytmie. Jest gorąco, żadnego alarmu do żagli, żadnych manewrów, żadnych prac bosmańskich, niczego, co przerwałoby monotonię szkolnego dnia.  Tymczasem o 20.00, po kolacji, trzeba się jeszcze skupić i wybrać piosenkę do teledysku opowiadającego o rejsie. Popularne melodie wypełniają klasę na dziobie. Po twarzach nastolatków widać, że przychodzi odprężenie. Wybijają rytm palcami, podrygują. Ktoś robi kulkę z papieru. Leci. Za nią następna i kolejna. Po chwili kulki śmigają już we wszystkie strony. Dzieciaki się podrywają. Papier to mało, przecież są tu jeszcze poduchy. Zielone, poręczne, idealne do walki wręcz. Między kłębowisko wpada delikatna blondynka, Dominika, ta sama, która dyrygowała chórem podczas jasełek, i krzyczy z niespodziewaną mocą: Ogar! Ogar! Ogar! Tajfun idzie! Tajfun!  Ogar to po prostu komenda do 'ogarnięcia się' czyli opanowania sytuacji jaka by ona nie była tak, by doprowadzić ją do tzw. stanu normalnego. Za późno. Do klasy wchodzi Tajfun – Marcin Tyfa. Muskularny brunet, student politechniki wiedeńskiej, na „Chopinie" bosman w kadrze nauczycielskiej. Według zwierzeń czynionych przez uczniów wieczorami, , gdy chowają się na pokładzie między nagielbankiem a relingiem, to nauczyciel numer jeden na tym rejsie. Teraz nawet nie podnosi głosu, opanowuje rozbrykaną grupę natychmiast, mówi powoli i niemal szeptem o idei szkoły pod żaglami, o jej wyjątkowości i elitarności. Po prostu delikatnie strofuje. Dzieciaki w milczeniu przytakują głowami, ktoś jednak nieśmiało rzuca, że „szkoła szkołą, ale kulkami z papieru czasem porzucać się trzeba!"

Kapitan obiera kurs na kolejny port. Tym razem wybiera miejsce kameralne, z dużą ilością dzikich plaż i małych zatoczek, Wyspy Święte. Na nich kokosy, banany, ananasy rosnące w polu jak kapusta. Gimnazjaliści będą mieli dzień wolny. Po zakotwiczeniu, przed zejściem do pontonów i na ląd, w oczekiwaniu na formalności związane z odprawą i paszportami, będą skakać do wody z bukszprytu – drewnianej belki wieńczącej dziób statku. Nie mogą się doczekać więc dobrze, że w końcu dobrze wieje. Szkoda tylko, że z kierunku, w którym płyniemy. Trzeba porządnie halsować. Na świtówie wachtują na mostku Maciej Dowgiałło i Beniamin Rostankowski. – Pani nie pyta, ale my wtedy też mieliśmy wachtę.. – Kiedy? – No, w ubiegłym roku, jak się maszty połamały. – Jak to wyglądało? – Jeleń stał wtedy za sterem (Kuba Jeleński, red.) i dobrze mu szło, oficer stał przy nim i pilnował. Tylko „oko" przy burcie szwankowało, bo deszcz zacinał i osłanialiśmy łokciami twarze. Była wysoka, krótka fala i nagle bukszpryt się złamał.  Podobno zmęczenie materiału. – Straszny był sztorm? – Ale gdzie tam, sztorm jak sztorm – Benek wzrusza ramionami. – Na morzu północnym też były takie, byliśmy już zaprawieni w bojach. Ale w tym roku to jest zdecydowanie inny rejs. Pogoda nam wyjątkowo sprzyja – dodaje.

Dziś „Fryderyk Chopin" pływa  i ma się dobrze. Cały, wyremontowany, po miesiącu na Karaibach wróci do Polski. Nastolatki już w domach, z rodzinami przy stołach wigilijnych. Może powtarzają opowieści kapitana o naprawdę mrożących krew w żyłach wypadkach żaglowców na morzu, jak ten z ubiegłego roku, gdy u wybrzeży Brazylii zatonęła szkoleniowa Concordia. Na szczęście wszyscy zdążyli się ewakuować i nikomu nic się nie stało. Albo rozwijają hasła związane z tegorocznym rejsem, o które poprosiłam na jednej z lekcji polskiego. Wśród nich najczęściej powtarzały się:  choroba morska, zmęczenie, nauka, praca, szacunek dla pracy innych, punktualność, szklanki, rytm, wachty, szelki, karabińczyki, żagle, liny, 187 różnych lin, reje, delfiny, wieloryby, kambuz, wyspa. Jako ulubione powiedzenie zaś przytaczano: „My nie damy rady? Spokojnie, nie takie maszty się łamało!".

Zaokrętowanie „Fryderyka Chopina" z młodzieżą Szkoły pod Żaglami, czyli trzydziestką gimnazjalistów na pokładzie (tą samą, która w ub. r. przerwała rejs, bo żaglowiec połamał maszty przy wyjściu na Atlantyk) odbyło się w tym roku 15 września w Szczecinie, wyokrętowanie zaś 15 grudnia u wybrzeży Martyniki (Małe Antyle).  W sumie przebyto 7 311 mil morskich i odwiedzono 19 portów. Rejs był nagrodą dla młodzieży za udział w akcji "dookoła świata za pomocną dłoń". Jej inicjator Fundacja Szkoła Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego oraz współorganizatorzy – Caritas i Związek Harcerstwa Polskiego, pomagają uczestnikom pracować jako wolontariusze. Następnie uczniowie przechodzą eliminacje sprawnościowe i najlepszych 30 kwalifikuje się na rejs oceaniczny. Innym fundacja organizuje tzw. rejsy pocieszenia po Bałtyku lub na Mazurach. Trwa nabór do kolejnej edycji projektu. Ci, którzy zaangażują się w wolontariat w bieżącym roku szkolnym, mają szansę popłynąć za rok. Jeśli znajdą się sponsorzy być może we  wrześniu wypłyną w rejs dwa żaglowce szkoleniowe: "Chopin" i "Pogoria" .

- mjl

Kołyszą się lekko. „Cicha noc, święta noc, pastuszkowie od swych trzód, biegną wielce zadziwieni, za anielskim głosem pieni.." – jedna z najpiękniejszych polskich kolęd niesie się długo i daleko, po spokojnych tego wieczora wodach Karaibskiego Morza i Atlantyckiego Oceanu. Śpiewa chór dziewczęco – chłopięcy. Dyryguje wysoka, wiotka, delikatna blondynka w bluzeczce z żabotem. Śpiewacy w uroczystych, czarno-białych strojach stoją na pokładzie żaglowca z tyłu, na rufie, za mostkiem kapitańskim. Tu jest najwięcej miejsca. Dostatecznie dużo by pomieścić występujących i publiczność, czyli całą załogę złożoną z czterdziestu kilku osób.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"