Legenda rozjeżdżana kołami

Marzec 2011 roku. Wraz z Jerzym Haszczyńskim, szefem działu zagranicznego „Rzeczpospolitej", wyjechaliśmy do Libii

Publikacja: 06.03.2012 08:34

Kuba Kamiński „Rzeczpospolita” 2. miejsce: – Wydarzenie – fotoreportaż

Kuba Kamiński „Rzeczpospolita” 2. miejsce: – Wydarzenie – fotoreportaż

Foto: Fotorzepa, KUBA KAMINSKI KUBA KAMINSKI

Red

Była to moja pierwsza wyprawa do tego kraju i – jak się potem okazało – najbardziej niebezpieczna ze wszystkich, jakie odbyłem jako fotoreporter.

Zdjęcie powstało w Bengazi, przed gmachem głównym byłego Sądu Najwyższego, opanowanego przez rebeliantów. Znajdowała się tam siedziba Rządu Tymczasowego, codziennie gromadziły się tłumy mieszkańców miasta, czekając na wieści z frontu.

Przysłuchiwali się komunikatom i przemówieniom, dotyczącym bieżącej sytuacji w kraju. Co pewien czas ktoś z okna informował ich o postępach w zdobywaniu kolejnych miast. W tłumie ludzi rozradowanych wolnością znajdowały się też rodziny ofiar dyktatury, które mogły wreszcie wykrzyczeć swe tragiczne historie. Byli tam też krewni zabitych w latach 90.

Kiedy przybyliśmy w Bengazi (jeszcze przed interwencją NATO) panowała wielka euforia.

Libijczycy sprawiali wrażenie ludzi, którzy sami sobie poradzą i nie oczekują żadnej pomocy. Rebelianci często jeździli na front, kilkadziesiąt kilometrów od Bengazi.

W opinii Kaddafiego – jak twierdził Jurek Haszczyński – w Libii byliśmy nielegalnie. Dziennikarzy i reporterów wjeżdżających bez libijskiej wizy na teren opanowany przez rewolucjonistów dyktator traktował jak ludzi wyjętych spod prawa. Uważał ich za współpracowników al Kaidy, których należałoby odstrzelić. Egipski oficer wojsk pogranicznych przestrzegał nas: Idziecie na spotkanie z nieznajomymi. Jakby co, to ja odradzałem.

Zdjęcie przedstawia dywanik z popiersiem młodego Muammara Kaddafiego. Panujący przez wiele lat przywódca Libii prezentuje się w nienagannie skrojonym mundurze wojskowym. Wizerunek rozpromienionego dyktatora otacza grupka młodych chłopaków. Dywanik jest już nieco przybrudzony.

Zgromadzeni 20-latki chcąc odreagować rządy tyrana zatrzymywali przejeżdżające samochody i pod ich tylne koła podkładali takie właśnie dywaniki z Kaddafim. Gdy samochód gwałtownie ruszał, pozostawał na nich ślad smaru i opon. Ta czynność powtarzała się wielokrotnie. Eksplozję radości u młodzieży wywoływało, gdy taki mocno już ubrudzony dywan wzbijał się w powietrze. Biegali za nim, rzucali kamieniami, a kiedy znalazł się na ziemi – skakali po nim bądź dźgali nożem. Ludność miała wyjątkową radość z profanacji czegoś, co uznawane było niemal za święte. A tak właśnie czczono Kaddafiego. Jego obraz towarzyszył ludziom w urzędach, instytucjach państwowych, a także szkołach, hotelach i sklepach.

– Na początku Kaddafi wydawał się człowiekiem ujmującym, wszyscy go kochali. Niestety dość szybko uwierzył w swą boskość – mówił nam doktor Mazagri, jeden z Libijczyków spotkanych w karetce z czerwonym półksiężycem. – Zaczął eliminować ludzi inaczej myślących. Wypisywał nawiedzone tezy w swojej zielonej książeczce. Rida Mazagri pochodził z prostej rodziny. Nigdy nie krył, że dzięki Kaddafiemu jego pokolenie mogło studiować. Jednak już na studiach przekonał się, że w Libii nie da się żyć. Gdy Kaddafi kazał powiesić publicznie dwóch studentów „za politykowanie", zdecydował się na emigrację. Najpierw do Kanady, potem do USA.

– Kaddafi chciał mieć wszystkich pod butem – twierdził inny nasz rozmówca. – Miał być jeden wielki wódz i pokorna masa.

Wśród spotkanych Libijczyków panowało przekonanie, że dyktator nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Że wciąż może zrobić coś strasznego, np. wysłać najemników i superbrygadę pod wodzą swego najmłodszego syna Chamisa, by rozprawić się z buntownikami w Bengazi. Często pojawiały się też sugestie, że może ktoś z jego otoczenia okaże się zdrajcą i poderżnie mu gardło. Na ścianach zrujnowanych domów czytaliśmy różne napisy. Jeden głosił „Rewolucję wolnych ludzi", inny nawoływał do zabicia „tego Żyda Kaddafiego", bo wraz z narastającą nienawiścią do dyktatora, coraz częściej pojawiała się plotka, że jego matka była Żydówką, która przeszła na islam.

Euforia panująca w dzień na bengaskim bulwarze, wieczorami przechodziła w zadumę. Rodziny ofiar intonowały wtedy hymn rewolucji „Zostaniemy tutaj". Nawet na tych, którzy nie znali arabskiego, utwór robił niesamowite wrażenie. Ciarki przechodziły po plecach, a czasem do oczu napływały łzy.

Była to moja pierwsza wyprawa do tego kraju i – jak się potem okazało – najbardziej niebezpieczna ze wszystkich, jakie odbyłem jako fotoreporter.

Zdjęcie powstało w Bengazi, przed gmachem głównym byłego Sądu Najwyższego, opanowanego przez rebeliantów. Znajdowała się tam siedziba Rządu Tymczasowego, codziennie gromadziły się tłumy mieszkańców miasta, czekając na wieści z frontu.

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"