Warunki do gry

- W szkolnym teatrze krakowskiego liceum im. Sobieskiego wystawiano sztukę Romana Brandstaettera "Król i aktor". Wtedy właśnie po raz pierwszy zagrałem króla. Teraz, z biegiem lat, schodzę coraz niżej - mówił "Rz" w 1999 roku Leszek Teleszyński

Publikacja: 21.05.2012 19:21

Leszek Teleszyński

Leszek Teleszyński

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

21 maja 2012 Leszek Teleszyński kończy 65 lat. Przypominamy tekst z archiwum magazynu Tele

- Uważam Leszka Teleszyńskiego za nie wykorzystany, a w pewnym stopniu nawet zmarnowany talent - oceniał Jerzy Hoffman. - Jest bardzo zdolnym aktorem, bardzo sprawnym, ma fantastyczne warunki, nie tylko amanta. Po tak obiecującym starcie, jak filmy Żuławskiego i dobrze przyjętych rolach w "Potopie" i "Trędowatej" jego kariera zapowiadała się świetnie. Leszek urósł do rangi gwiazdy i wydawało się, że będzie przebierać w propozycjach. Niestety pojawiło się to nieszczęsne "Życie na gorąco", i rola redaktora Maja, przed którą bardzo go przestrzegałem. Myślę, że porażkę tego serialu Leszek bardzo przeżył, a jest on człowiekiem niezwykle wrażliwym i delikatnym. Jego wadą jest absolutny brak duszy wojownika. Leszek nie potrafi o siebie walczyć.

Teleszyński: Z czasem uświadomiłem sobie, jak mało zależy ode mnie, jako aktora, jeśli chodzi o dobór ról. Mogę się niemal założyć, że reżyserzy raczej mnie nie obsadzą w roli "Ryszarda III", bardziej pasowałbym im do Don Juana. Raz tylko poprosiłem, by mnie zwolniono w teatrze z zagrania mało znaczącego epizodu, bo w tym czasie miałem sporo innych propozycji i nie bardzo mogłem wszystko pogodzić.

Niektórzy krytycy podkreślają, że aktorstwo Leszka Teleszyńskiego zdominowały jego warunki zewnętrzne. Sam aktor zaprzecza, jakoby w szkole teatralnej profesorowie widzieli w nim jedynie amanta. Fakt, że gra hrabiów, ordynatów to - jego zdaniem - najlepszy przykład na to, że reżyserzy nie lubią ryzyka.

- Po jednym ze spektakli przyszedł do mnie reżyser i powiedział ze zdziwieniem "Nie wiedziałem, że z pana taki komik", inny nie krył zdziwienia, że "nawet" potrafię śpiewać. Oczywiście, że najłatwiej pójść po linii najmniejszego oporu i proponować aktorowi role, podobne do tych, w jakich widziało się go wcześniej.

O tym, jak trudno walczyć z własnym emploi, Leszek Teleszyński przekonał się już kilka lat po szkole.

- Bardzo chciałem wystąpić w ekranizacji "Wesela" Andrzeja Wajdy. Marzyła mi się rola Jaśka. Wajda jednak popatrzył na mnie ze zdziwieniem i powiedział: "Na Jaśka się nie nadajesz, bo nie masz wyglądu chłopa". Pomyślałem sobie wówczas, "A skąd pan wie, jak chłop ma wyglądać" i nie dając za wygraną poprosiłem o możliwość zdjęć próbnych. Wajda wprawdzie się zgodził, ale nie wiem, czy je potem nawet oglądał. Sprawa upadła.

Jedną z przygód filmowych, którą Leszek Teleszyński chętnie wspomina, była praca z Andrzejem Żuławskim. Rozpoczęła się bezpośrednio po studiach, kiedy Żuławski zaproponował mu jedną z głównych ról w "Trzeciej części nocy".

- Andrzej Żuławski mógł wziąć człowieka, którego zna, albo przejrzeć katalog ze zdjęciami aktorów. On jednak osobiście jeździł po teatrach. Mnie zobaczył w "Fircyku w zalotach" u Ireny Babel w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Po rekonesansie w różnych teatrach Żuławski wybrał 20 osób. Przechodziliśmy cztery etapy eliminacji. W czwartym zostały dwie osoby. I obaj zagraliśmy w filmie, z tym, że ja otrzymałem rolę główną. "Trzecia część nocy" była moim pierwszym filmem. Nigdy przedtem nie miałem styczności z kamerą. Bardzo mnie ta praca wciągnęła. Interesowała mnie technika filmowa. Wszystko mocno przeżywałem. Nie spałem po nocach. Przychodziłem na plan nawet wtedy, gdy nie miałem zdjęć. Przyglądałem się pracy reżysera, operatora. Fascynowała mnie zarówno wyobraźnia, jak i fachowość Żuławskiego. Mówi się, że to trudny reżyser. Ja uważam, że przede wszystkim jest zawsze bardzo dobrze przygotowany. Nie było mowy o improwizacji. Pamiętam, że zarówno na planie "Trzeciej części nocy" jak i "Diabła" wieczorem ćwiczyliśmy sceny, które mieliśmy grać następnego dnia.

Leszek Teleszyński rzadko zabiegał o rolę. Przed wspomnianym już Jaśkiem u Wajdy, był to bohater kolejnego filmu Andrzeja Żuławskiego "Diabeł".

- Żuławski, mimo że bardzo mnie chwalił za "Trzecią część nocy", nie proponował mi wcale udziału w "Diable". Uznał, że po pierwszym filmie poznał mnie dobrze i teraz szuka kogoś innego. Pomyślałem sobie "nie chcesz mnie, to zrobię wszystko, żebyś zmienił zdanie". Zgodziłem się partnerować aktorkom w zdjęciach próbnych w wytwórni filmowej we Wrocławiu. Miałem tylko jedną prośbę: Kiedy próbowano najtrudniejszą w filmie scenę epilepsji głównego bohatera, zaproponowałem, bym także ja wziął udział w zdjęciach. Po nagraniu wróciłem do Warszawy. Gdy parę dni później spotkałem Żuławskich na lotnisku, ówczesna żona Andrzeja Małgosia Braunek rzuciła mi się na szyję i poinformowała, że jednak dostałem tę rolę.

Leszek Teleszyński przyznawał, że popularność przychodzi falami. Odczuł ją przede wszystkim po serialu "Życie na gorąco", i oczywiście po filmach Jerzego Hoffmana "Potop" i "Trędowata".

- Zależało mi i zależy na sympatii widzów, więc ucieszył mnie fakt, że Bogusław Radziwiłł, którego grałem w "Potopie", nie okazał się typowym czarnym charakterem. Myślę, że udało mi się pokazać go jako normalnego człowieka, którym rządzą namiętności, który dla kochanej kobiety gotów jest na szaleństwo.

Namiętności i wielka miłość to także temat wiodący "Trędowatej". Tam Leszek Teleszyński zagrał ordynata Michorowskiego.

- Po reakcjach widzów wiem, że film stale cieszy się sporą popularnością - przyznał aktor. - Publiczność lubi się wzruszać na filmach o miłości i tu ma to, czego oczekuje. Ten film ma jednak - jak każdy inny - także przeciwników. Kiedyś dostałem dość zaskakującą propozycję, by wziąć udział w bardzo złośliwej parodii "Trędowatej", która mocno ośmieszałaby głównych bohaterów. A ordynat Michorowski byłby kompletnym idiotą. Nie będę mówił, co pomyślałem o tym, kto złożył mi tego typu ofertę.

Leszek Teleszyński uważa, że każda rola jest świadomym wyborem i aktor musi brać za nią pełną odpowiedzialność.

- Wszystkie postacie, które gram, traktuję jak swoje dzieci i nie mam zwyczaju ich krytykować. Nigdy nie wiadomo, w jakim filmie zobaczy mnie reżyser proponujący potem nową, ciekawą rolę. Jeśli ktoś mnie pyta, czy nie żałuję udziału w serialu "Życie na gorąco", to mimo zdań krytyki odpowiadam krótko: "Nie, nie żałuję". Zaufałem nazwiskom twórców, którzy wcześniej wyprodukowali słynną "Stawkę większą niż życie". "Życie na gorąco" zgromadziło naprawdę doborową grupę artystów. Mało kto dziś pamięta, że grali w nim m.in. Leszek Herdegen czy Zygmunt H?bner. Ten serial to miała być bajka o polskim Jamesie Bondzie. Krytycy krzywili się, że była to zbyt wielka abstrakcja, bo kogo z Polaków było wówczas stać na tak wystawne życie, jakie prowadził grany przeze mnie redaktor Maj, w dodatku jeżdżący po świecie żółtym fiatem. Ale ten film z założenia miał być komiksem. Czy przygody Jamesa Bonda, który biega po krokodylach i zegarkiem elektronicznym przyciąga łódź podwodną, nie wydają się dziś śmieszne? Takich bajek powstaje na świecie wiele. Można się śmiać, że naszej opowieści przyświecało słynne niegdyś hasło "Polak potrafi". Nie bierze się pod uwagę, że ten film miał niebywałą oglądalność.

- W Leszku, który był najmłodszy na naszym roku, kochały się nie tylko wszystkie koleżanki, ale i większość pań profesorek - wspominał Henryk Talar. - Jeśli były jakieś imprezy w akademiku, to Leszek, jak na dobrze wychowanego chłopca przystało, bawił się z nami do określonej godziny, bo miał w domu przykazane, by nie wracać zbyt późno. Kilka razy przekonałem się, że mogę na niego liczyć. Nie tylko podczas studiów - bo kiedy będąc dyrektorem teatru w Częstochowie zaproponowałem mu rolę w "Horsztyńskim", przyjął ją bez wahania. Pamiętam doskonale, jak jeszcze podczas studiów szliśmy przez Kraków z Jurkiem Trelą i Leszkiem i słyszeliśmy za sobą damskie westchnienia "Patrzcie, ale facet". Nie bardzo jednak pamiętam, który z trzech panów "T" wzbudził takie emocje.

- Nie jestem człowiekiem wylewnym, trudno się zaprzyjaźniam. Ale myślę, że w przyjaźniach jestem lojalny - mówił Leszek Teleszyński. - Może dlatego, że niełatwo mi nawiązywać kontakty z ludźmi, ktoś mi zarzucił, że jestem bufonem. Tak zapewne pomyślała sobie pewna pani, która spotkała mnie podczas obiadu w restauracji i zapytała, czy może sobie zrobić ze mną zdjęcie. Rozumiem, że proszą o to dzieci w teatrze, gdy np. gram w bajce. Ale w przypadku tej pani zdecydowanie odmówiłem. Zapytałem tylko, czy miałoby to być zdjęcie "rozwodowe", a jeśli tak, to dla niej czy dla mnie. Skoro jesteśmy przy sprawach damsko-męskich: często pojawiają się pytania, jak gra mi się z konkretną partnerką. Mam zawsze taką zasadę, że staram się polubić partnerkę i wtedy po prostu lepiej mi się z nią gra.

- Myślę, że spotkanie z Andrzejem Żuławskim było dla Leszka cennym doświadczeniem - uważa Małgorzata Braunek. - Leszek uchodzi za człowieka zamkniętego i aktora, który chowa wszelkie emocje gdzieś głęboko w sobie. Jestem przekonana, że jedynie Żuławskiemu udało się w nim te emocje obudzić. Szkoda, że inni reżyserzy nie zdobyli się na podobne ryzyko i najchętniej proponują mu role dobrze ułożonych amantów. Mile wspominam współpracę z Leszkiem, oglądając go na planie "Potopu" wiem, że potrafi być ujmujący nawet jako czarny charakter, ma duże poczucie humoru, choć nie do końca jestem przekonana, czy także na swój temat.

Tym, którzy uważają, że Leszek Teleszyński zbyt rzadko gości na ekranach kinowych i telewizyjnych, aktor odpowiadał:  Przez długi czas niechętnie zgłaszałem się na zdjęcia próbne. Uważałem, że nie jestem postacią anonimową i reżyserzy wiedzą, na co mnie stać. Kiedyś jednak usłyszałem, jak ceniony reżyser mówił o znanym aktorze, że powierzenie mu roli w filmie było pomyłką. Pomyślałem wówczas, że jednak zdjęcia próbne pozwolą uniknąć tego typu nieprzyjemnych sytuacji. Nie lubię się napraszać reżyserom, bo bardzo przeżyłbym potem każdą ewentualną odmowę. Czy jest słuszna, czy nie - traktowałbym ją zawsze jako osobistą porażkę.

Fragmenty tekstu z archiwum magazynu Tele z 1999 roku

21 maja 2012 Leszek Teleszyński kończy 65 lat. Przypominamy tekst z archiwum magazynu Tele

- Uważam Leszka Teleszyńskiego za nie wykorzystany, a w pewnym stopniu nawet zmarnowany talent - oceniał Jerzy Hoffman. - Jest bardzo zdolnym aktorem, bardzo sprawnym, ma fantastyczne warunki, nie tylko amanta. Po tak obiecującym starcie, jak filmy Żuławskiego i dobrze przyjętych rolach w "Potopie" i "Trędowatej" jego kariera zapowiadała się świetnie. Leszek urósł do rangi gwiazdy i wydawało się, że będzie przebierać w propozycjach. Niestety pojawiło się to nieszczęsne "Życie na gorąco", i rola redaktora Maja, przed którą bardzo go przestrzegałem. Myślę, że porażkę tego serialu Leszek bardzo przeżył, a jest on człowiekiem niezwykle wrażliwym i delikatnym. Jego wadą jest absolutny brak duszy wojownika. Leszek nie potrafi o siebie walczyć.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"