Festiwal sopocki w czasach PRL dawał nam iluzję rozrywkowej potęgi na tle innych krajów „bratniego obozu". Występowały tu niedosiężne dla sąsiadów gwiazdy zachodnie, takie jak Joan Baez, Gloria Gaynor, Kim Wilde, Johny Cash, Charles Aznavour, Demis Roussos czy José Feliciano.
Inicjatorom międzynarodowego festiwalu piosenki, organizowanego w Sopocie od 1961 r., przyświecała też idea lansowania rodzimej rozrywki. Chwalebny ten zamiar wzbudzał entuzjazm, ale nie mógł się sprawdzić, bo grzeszył naiwnością. Karier i szlagierów nigdzie na świecie nie kreują festiwale, lecz show-biznes z prawdziwego zdarzenia, którego u nas przez kilkadziesiąt powojennych lat nie było. Nic dziwnego, że z Opery Leśnej nie wyfrunął żaden polski talent, mimo że startowali tu najlepsi, z Ewą Demarczyk, Anną German i Czesławem Niemenem na czele.
To nie zmieniło się do dziś, choć nasz przemysł płytowy włączony jest w system globalny. Żaden szlagier znad Wisły nie podbił Nowego Jorku czy Londynu, jedynym znanym na świecie przebojem napisanym przez Polaka pozostaje od blisko 80 lat „Oh, Donna Clara", czyli inaczej „Tango milonga" Jerzego Petersburskiego. Jedyna zauważona na Zachodzie wykonawczyni rodem z Polski – Basia (Trzetrzelewska) – zaistniała przez moment w Londynie i sprzedała miliony płyt, wyłącznie dzięki własnej inicjatywie. I jako artystka brytyjska.
Sopocka scena zmienia organizatorów i formuły, nie ma już ambicji podboju świata, ale wciąż funkcjonuje. W najbliższy piątek, 24 sierpnia, w Operze Leśnej odbędzie się koncert „Top of the Top", mający ambicje prezentować „liderów sprzedaży płyt z 20 krajów Europy". Jednak więcej emocji wydaje się obiecywać wieczór sobotni, 25 sierpnia, anonsowany jako „50-lecie zespołu The Beatles". Za punkt pomiarowy przyjęto najwyraźniej przypadający w 1962 r. debiut płytowy grupy, która pod słynną nazwą istniała już od 1960 r., a pod innymi – kilka lat wcześniej.
Ten zespół nigdy do nas nie zawitał, a jedynym członkiem legendarnej Czwórki z Liverpoolu, którego na własne oczy widzieliśmy i na własne uszy słyszeliśmy, był Ringo Starr. W czerwcu 2011 r. dał koncert w Sali Kongresowej ze swą formacją All Star Band. Jego występ ożywił nadzieje, że może zobaczymy też drugiego z żyjących Beatlesów – Paula McCartneya. Pogłoski o jego ewentualnej tegorocznej wizycie przycichły. Szkoda, bo muzyk, główna – obok Johna Lennona – siła napędowa The Beatles, jest wciąż w formie. Nie załamał się po głośnym i kosztownym rozwodzie z eksmodelką Heathem Mills.