Był artystą niepokornym, komentował i kontestował peerelowską rzeczywistość. Jego chropawy głos przypominał nieco rosyjskiego barda Włodzimierza Wysockiego. O tym, że od początku jego wielką pasją była poezja, świadczy artystyczny debiut w 1976 roku. W warszawskim klubie studenckim Riwiera zaśpiewał wówczas „Epitafium dla Sergiusza Jesienina".
Niedługo później było słynne trio z Jackiem Kaczmarskim i Zbigniewem Łapińskim. Ich program „Mury" śpiewała cała Polska. A tytułową piosenkę okrzyknięto hymnem „Solidarności".
– Spotkaliśmy się w Kabarecie pod Egidą – wspomina Ewa Dałkowska. – Janek Pietrzak chętnie zapraszał tam młodych zdolnych, „którym nie było wszystko jedno". Przemek był człowiekiem niepokornym. Miał w sobie coś z barda i rewolucjonisty. Dla mnie ważnym etapem jego twórczości były piosenki do wierszy Zbigniewa Herberta.
Współpraca z Kaczmarskim i Łapińskim nie ograniczyła się do „Murów". Kolejne programy, jakie stworzyli wspólnie, to „Raj" i „Muzeum". Trio rozpadło się w grudniu 1981 roku podczas trasy koncertowej we Francji. Łapiński i Gintrowski wrócili do Polski, Kaczmarski pozostał w Paryżu. – Przemek kojarzy się przede wszystkim z tamtym triem, ale jego dorobek jest znacznie szerszy – mówi kompozytor Jerzy Satanowski. – Współpracował z Agnieszką Osiecką, przygotowywał Festiwal Piosenki Aktorskiej, pisał muzykę filmową.
W czasie stanu wojennego Gintrowski aktywnie zaangażował się w działalność podziemną. Słynne były jego koncerty w warszawskim Muzeum Archidiecezji. Wiele jego utworów trafiło do tzw. drugiego obiegu. Podczas sesji nagraniowej do filmu „Matka Królów" Janusza Zaorskiego udało się Gintrowskiemu nagrać nielegalnie płytę „Pamiątki", a potem w podobny sposób w studiu Akademii Muzycznej im. Chopina głośny album „Raport z oblężonego miasta". Ta ostatnia stała się prawdziwym hitem drugiego obiegu.