Ukochani obrazoburcy

Cattelan, Uklański i Żmijewski wciąż prowokują, lecz nie wywołali protestów, kiedy wystawiali w stolicy. To znak, że nasza publiczność już się tak nie obraża.

Publikacja: 16.12.2012 18:00

Zbigniew Libera w?apokaliptycznych fotografiach przedstawił wizję krachu rzeczywistości, jaką znamy

Zbigniew Libera w?apokaliptycznych fotografiach przedstawił wizję krachu rzeczywistości, jaką znamy (Warszawa, Galeria Raster).

Foto: Materiały prasowe Galeria Raster

Rok 2012 okazał się czasem niegdysiejszych buntowników, którzy dziś przemawiają gromkim głosem (starych) mistrzów. Był to także rok Aliny Szapocznikow, która 40 lat po swojej przedwczesnej śmierci – nareszcie – podbiła Nowy Jork. I bez wątpienia Artura Żmijewskiego, który został zamieszany w wiele ciekawych, choć dyskusyjnych spraw. Poza tym, jak przystało na sezon ostateczny, nie brakowało dziwnych znaków na niebie i ziemi. W Berlinie Polacy podjudzili międzynarodowych artystów do rewolucji i przejęcia władzy nad światem, ale świat się na to nie zgodził i z zamachu stanu nic nie wyszło. W Kassel urządzono tak wielką wystawę sztuki, że nikt na świecie nie obejrzał jej w całości, ale wielu widzów (w tym niżej podpisany) bardzo się nią zachwyciło. W Polsce w małych galeriach straszyły wampiry, w dużych – wisielcy, (wypchane) konie i kury oraz naziści. Nie spali też artyści młodego pokolenia (przechodzącego powoli w średnie): Radek Szlaga szukał spadkobierców anarchoterrorysty Teda Kaczyńskiego, Konrad Smoleński robił prace głośniejsze od bomb, a Piotr Bosacki opowiadał w swoich animacjach najpiękniejsze historie, jakie w kończącym się roku usłyszeliśmy w polskiej sztuce.

Na początek roku: zły omen.

W styczniu w warszawskiej galerii Foksal zalągł się wampir. Wpuścił go tam artysta Jacek Malinowski. Krwiopijca z jego wideoinstalacji „Nosferatu. Dyktator lęku" to groteskowy mitoman, fantazjujący o amoralnej dominacji, władzy strachu i rządach krzepkiej ręki, ale czas gra na jego korzyść – kryzys narasta, system słabnie, a wampir, choć na razie wątły, rośnie w siłę. Praca Malinowskiego to jedna z ciekawszych polskich realizacji 2012 r., trochę przegapiona, bo pokazana na małej wystawie. A szkoda, ponieważ warto było sobie ją przypomnieć, kiedy 11 listopada narodowcy w Warszawie zapowiadali „obalenie republiki" i zaprowadzenie porządku, który wampirowi na pewno wielce by przypadł do gustu.

Było kiedyś piłkarskie powiedzenie,

że futbol to taki sport, w którym 22 facetów kopie piłkę, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. W futbolu niemiecka dominacja trochę się rozmyła, ale w sztuce 2012 r. najważniejsze rzeczy działy się właśnie w Niemczech. Najpierw w kwietniu artysta Artur Żmijewski, tym razem w roli nadkreatora – kuratora, otworzył w Berlinie swoje Biennale. Zrobił je przeciw wszystkim: rynkowi sztuki, środowisku, niemieckiej opinii publicznej, na przekór organizującej imprezę galerii Kunstwerke, a także w kontrze do samej instytucji Biennale. Żmijewski wezwał artystów, aby przestali bawić się w sztukę i zaczęli robić politykę – również, jeżeli się da, artystycznymi metodami. Na wszelki wypadek, gdyby artyści obstawali jednak przy produkcji sztuki, nie zaprosił ich zbyt wielu, ściągnął za to do Kunstwerke Oburzonych, którzy zajęli dużą część powierzchni wystawienniczych. Świat polityki zignorował Biennale i nie podzielił się władzą z artystami. Artystycznie Biennale zostało zlinczowane przez krytykę. W tym sensie Żmijewski wygrał swoją bitwę o Berlin. Lepiej bowiem, żeby mówiono źle niż wcale, a na temat eksperymentu Żmijewskiego mówiono w tym roku więcej niż o jakimkolwiek Biennale, jakie pamiętam.

Echo gromów rzucanych na Żmijewskiego jeszcze nie przebrzmiało, kiedy w czerwcu charyzmatyczna amerykańska kuratorka Carolyn Christov-Bakargiev otworzyła 13. edycję Documenta – megawystawy organizowanej raz na pięć lat w niemieckim Kassel. Documenta 13 okazały się takim wypasem, jakby rzeczywiście nie było jutra, a świat miał się skończyć w grudniu 2012 r. Christov-Bakargiev zrobiła wystawę totalną, usiłując za pomocą sztuki przedstawić wszystko: duszę, ciało, politykę, sny, śmierć cywilizacji i życie przedmiotów martwych. Najdziwniejsze jest to, że właściwie jej się udało.

W Polsce tymczasem trzeba było uzbroić się w cierpliwość,

bo najciekawsze zdarzenia miały miejsce pod koniec roku. Wówczas to Warszawę nawiedzili Cattelan, Uklański i wspominany już Żmijewski. Około roku 2000 te nazwiska rozpalały polską wyobraźnię i tak już podgrzaną milenijną gorączką. Ci trzej artyści tworzyli awangardę szerokiego frontu sztuki skandalizującej, obrażającej uczucia i szargającej świętości. Piotr Uklański sprowokował aktora Olbrychskiego do dobycia sarmackiej szabli i szturmowania Zachęty. Maurizio Cattelan postawił w dwuznacznej sytuacji (woskową figurę) papieża Polaka, co odbiło się echem na najwyższych szczeblach politycznego establishmentu – na odsiecz figurze ruszyli z parlamentu posłowie prawicy. W sprawie Żmijewskiego interweniował z kolei biskup polowy polskiej armii – po tym jak artysta rozebrał żołnierzy kompanii reprezentacyjnej i kazał im defilować nago (choć z bronią w ręku).

Minęło 12 lat i antybohaterowie powrócili do Warszawy w roli gwiazd. W listopadzie w CSW Zamek Ujazdowski otwarto wystawę Cattelana, zaraz potem w tym samym miejscu potężną prezentację przedstawił Żmijewski, a serię zakończyła spektakularna retrospektywa Uklańskiego w Zachęcie. I co? I nic, to znaczy świetnie: publiczność wali drzwiami i oknami, media chwalą, parlamentarzyści siedzą w parlamencie, biskupi milczą, a Kmicic nie bieży i szabli nie chwyta. Czy wczorajsi wrogowie publiczni spuścili z tonu? Nie do końca, to wciąż ci sami prowokujący intelektualnie autorzy co w 2000 r., ale za to polska publika wydaje się mniej obrażalska.

Zabawne: wystawa Cattelana

odbyła się dokładnie rok po ogłoszeniu przez artystę (52 lata) przejścia na emeryturę. Zarzekł się on, że nie będzie tworzył nowych dzieł. Tymczasem taki Zbigniew Libera na emeryturę nie przechodzi, ponieważ w ogóle nie będzie miał emerytury. Ubezpieczenia społeczne i fatalna sytuacja socjalna polskich artystów były tematem strajku ostrzegawczego, który twórcy urządzili w maju, grążąc, że jeżeli nic się nie zmieni, przestaną pokazywać. Szantaż nie zadziałał: nic się nie zmieniło, a artyści dalej pokazują. Na przykład Zbigniew Libera w warszawskim Rastrze wystawę, która może najbardziej bezpośrednio odniosła się do planowanego końca świata. W apokaliptycznych fotografiach artysta przedstawił wizję krachu rzeczywistości, jaką znamy. Czy ją jednak lubimy? Tu właśnie jest haczyk, w wizji Libery koniec świata niekoniecznie oznacza katastrofę – być może to wyzwolenie od nieznośnego ciężaru status quo, które zasłużyło, aby się skończyć. Czy można zakończyć podsumowanie (ostatniego) roku bardziej optymistycznym akcentem?

Jeżeli jednak wszelkie rachuby zawiodą,

mylą się Indianie i Libera, a świat się nie skończy, w czerwcu zdarzy się 54. Biennale Sztuki w Wenecji, na które świat artystyczny czeka, tym bardziej że przygotowuje je kurator nad kuratorami – Massimiliano Gioni, prawdziwa gwiazda w branży i twarz błyskotliwego nowojorskiego New Museum. Gioni już zaczął dobrze od świetnego tytułu Biennale

– „Pałac encyklopedyczny". I na encyklopedyczną miarę są oczekiwania – czyli są ogromne.

Na lokalnym podwórku

czekamy niecierpliwie na dwa dzieła. Oba – tak się składa – to pełnometrażowe filmy. Pierwszy, „Performer", jest bezprecedensową fabułą o artyście wizualnym Oskarze Dawickim, z Oskarem Dawickim w roli Oskara Dawickiego, nakręcony na podstawie powieści krytycznej „W połowie puste", której bohaterem jest Oskar Dawicki. Druga rzecz to „Photon", nowy projekt filmowy Normana Leto – artysty, który najśmielej na polskiej scenie zapuszcza się w otchłanie rzeczywistości wirtualnej. Norman zapowiada film jako dzieło totalne, rozgrywającą się w skali mikro i makro wizualną historię energii, materii i ulepionego z nich człowieczeństwa. To zacny zamiar, więc z nowym rokiem życzymy Normanowi (i wszystkim artystom) wszystkiego najlepszego!

Rok 2012 okazał się czasem niegdysiejszych buntowników, którzy dziś przemawiają gromkim głosem (starych) mistrzów. Był to także rok Aliny Szapocznikow, która 40 lat po swojej przedwczesnej śmierci – nareszcie – podbiła Nowy Jork. I bez wątpienia Artura Żmijewskiego, który został zamieszany w wiele ciekawych, choć dyskusyjnych spraw. Poza tym, jak przystało na sezon ostateczny, nie brakowało dziwnych znaków na niebie i ziemi. W Berlinie Polacy podjudzili międzynarodowych artystów do rewolucji i przejęcia władzy nad światem, ale świat się na to nie zgodził i z zamachu stanu nic nie wyszło. W Kassel urządzono tak wielką wystawę sztuki, że nikt na świecie nie obejrzał jej w całości, ale wielu widzów (w tym niżej podpisany) bardzo się nią zachwyciło. W Polsce w małych galeriach straszyły wampiry, w dużych – wisielcy, (wypchane) konie i kury oraz naziści. Nie spali też artyści młodego pokolenia (przechodzącego powoli w średnie): Radek Szlaga szukał spadkobierców anarchoterrorysty Teda Kaczyńskiego, Konrad Smoleński robił prace głośniejsze od bomb, a Piotr Bosacki opowiadał w swoich animacjach najpiękniejsze historie, jakie w kończącym się roku usłyszeliśmy w polskiej sztuce.

Pozostało 83% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej