Rz: Co sprawiło pani największą trudność podczas pracy nad rolą w „Wałęsie. Człowieku z nadziei”?
Agnieszka Grochowska:
Długo nie mogłam uwierzyć, że dam radę to zagrać. Ale tydzień przed rozpoczęciem zdjęć przeczytałam książkę Danuty Wałęsy i pomyślałam: „Jeśli ona była tak silną i odważną kobietą, to mnie nie może paraliżować strach przed zagraniem jej w filmie”. A poza tym miałam wrażenie, że pani Danuta zaufała mi i zaakceptowała jako osobę, która miała być nią na ekranie.
Jak przygotowywała się pani do tej roli?
Zachowało się niewiele autentycznych materiałów: scena, w której dziennikarze przychodzą do domu Wałęsów, jakieś flesze z lotniska, kiedy Danuta Wałęsa wracała z Noblem. Zapytałam Andrzeja Wajdę, jak mam grać. Odpowiedział: „Widzę, że w pani jest siła. I o to chodzi”. Zaczęłam więc budować swoją ekranową postać. Bohaterkę jak z kina amerykańskiego. Skromną kwiaciarkę, która wychodzi za mąż za pierwszą miłość, a kończy, spotykając się z brytyjską królową i Janem Pawłem II. Zwyczajną kobietę wrzuconą w środek historycznych zawirowań. Matkę ośmiorga dzieci i żonę, która pomimo strachu, wypuszcza męża z domu. Daje mu siłę i wolność. Chciałam zagrać kogoś, kto nie zajmuje się tym, co było i co będzie, lecz żyje codziennością. Wychowuje dzieci, gotuje. Zawsze w cieniu. Tak też zachowywałam się na planie. Starałam się nikogo sobą nie absorbować. Stawałam przed kamerą i grałam.