Agnieszka Grochowska gra Danutę Wałęsową

O rolach u Andrzeja Wajdy i Ridleya Scotta, a także o prywatności rozmawia z Barbarą Hollender.

Aktualizacja: 28.09.2013 09:54 Publikacja: 28.09.2013 09:22

Robert Więckiewicz (Lech Wałęsa) i Agnieszka Grochowska (Danuta Wałęsowa).

Robert Więckiewicz (Lech Wałęsa) i Agnieszka Grochowska (Danuta Wałęsowa).

Foto: ITI CINEMA

Rz: Co sprawiło pani największą trudność podczas pracy nad rolą w „Wałęsie. Człowieku z nadziei”?

Agnieszka Grochowska:

Długo nie mogłam uwierzyć, że dam radę to zagrać. Ale tydzień przed rozpoczęciem zdjęć przeczytałam książkę Danuty Wałęsy i pomyślałam: „Jeśli ona była tak silną i odważną kobietą, to mnie nie może paraliżować strach przed zagraniem jej w filmie”. A poza tym miałam wrażenie, że pani Danuta zaufała mi i zaakceptowała jako osobę, która miała być nią na ekranie.

Jak przygotowywała się pani do tej roli?

Zachowało się niewiele autentycznych materiałów: scena, w której dziennikarze przychodzą do domu Wałęsów, jakieś flesze z lotniska, kiedy Danuta Wałęsa wracała z Noblem. Zapytałam Andrzeja Wajdę, jak mam grać. Odpowiedział: „Widzę, że w pani jest siła. I o to chodzi”. Zaczęłam więc budować swoją ekranową postać. Bohaterkę jak z kina amerykańskiego. Skromną kwiaciarkę, która wychodzi za mąż za pierwszą miłość, a kończy, spotykając się z brytyjską królową i Janem Pawłem II. Zwyczajną kobietę wrzuconą w środek historycznych zawirowań. Matkę ośmiorga dzieci i żonę, która pomimo strachu, wypuszcza męża z domu. Daje mu siłę i wolność. Chciałam zagrać kogoś, kto nie zajmuje się tym, co było i co będzie, lecz żyje codziennością. Wychowuje dzieci, gotuje. Zawsze w cieniu. Tak też zachowywałam się na planie. Starałam się nikogo sobą nie absorbować. Stawałam przed kamerą i grałam.

Pani Danuta zaufała mi i zaakceptowała jako osobę, która miała być nią na ekranie

Danuta Wałęsowa po pokazie w Wenecji powiedziała, że jej życie wyglądało inaczej.

Po premierze w Gdyni pani Danuta westchnęła wręcz, że chciałaby, żeby wszystko było wtedy tak jak na ekranie. W filmie znalazła się na przykład czuła scena w szpitalu. Tymczasem w jej książce można przeczytać, że na porodówkę nie można było wejść, a mąż dał pierwszemu synowi imię Bogdan, nie konsultując się z nią. No, ale kino rządzi się własnymi prawami.

Rola u Wajdy to kolejne wcielenie, w którym zrywa pani z postaciami amantek. Po delikatnych bohaterkach „Pręg” czy „Hani” zagrała pani prostytutkę w „Północ-Południe” Karwowskiego, tragiczną Klarę z „W ciemności” Holland, wreszcie dziewczynę, która nie jest w stanie oprzeć się kazirodczej miłości do brata w „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego. Niedługo zobaczymy panią w „Obcym ciele” Zanussiego jako korporacyjną manipulantkę. Co się stało, że reżyserzy dostrzegli w pani taki potencjał?

Łukasz Karwowski postanowił i mnie, i Borysa Szyca obsadzić wbrew naszemu emploi. Zawsze też będę wdzięczna Filipowi, który zaproponował mi rolę w „Bez wstydu”, choć wszyscy tłumaczyli mu, że to nie dla mnie. A ja chyba pokazałam, że mogę zagrać jak w „Pręgach” czy w „Warszawie”, ale mogę też inaczej. Wygrzebałam tę dziewczynę z siebie.

Z siebie?

Człowiek jest pojemny. Każdy może się różnie zachować w różnych okolicznościach. Jesteśmy kształtowani przez rodzinę, życie, doświadczenia. Mogłam się urodzić w innym mieście, moi rodzice mogli inaczej wpłynąć na mój gust. Siedzę tu w dżinsach i T-shircie i ten strój mnie określa. Gdybym weszła do kawiarni w krótkiej spódnicy, na wysokich obcasach i ostrzyżona na jeża, to byłabym kimś innym. Taki styl w życiu mnie nie interesuje. Ale w kinie muszę czasem znaleźć w sobie cechy, jakich nawet nie podejrzewam, słabości i lęki, których na co dzień nie okazuję. Za to też lubię swój zawód.

A podobno nie chciała pani zostać aktorką?

Jako dziecko nienawidziłam, gdy ktoś mi kazał recytować wiersze albo śpiewać piosenki.

To skąd wzięło się ognisko Machulskich?

Mama przeczytała, że są przesłuchania w Teatrze Ochota. Poszłam tam i świetnie się poczułam. Widocznie rodzice dostrzegli we mnie coś, z czego ja sama nie zdawałam sobie sprawy. Potem nie zdziwiło ich, że zdaję do PWST. I ta szkoła mnie zmieniła. Byłam nieśmiała, a gdy zaczęłam wychodzić na scenę, poczułam, że jestem na swoim miejscu. Grając, stawałam się odważna.

I poszło błyskawicznie. Jeszcze jako studentka wystąpiła pani w zawodowym teatrze – w „Mewie” u boku Krystyny Jandy, a w „Amadeuszu” – ze Zbigniewem Zapasiewiczem.

Wiele zawdzięczam Janowi Englertowi i Mai Komorowskiej. Jan Englert zaproponował mi rolę w „Beatrix Cenci” w Teatrze Telewizji, a z Mają Komorowską przygotowywaliśmy „Letników”. To przedstawienie obejrzał Zbigniew Brzoza, który szukał Konstancji do „Amadeusza”. Tak trafiłam do Teatru Studio, a przedstawienia stamtąd zaliczono mi jako dyplomy na Akademii. Było jak w bajce. Nie zdążyłam zamarzyć ani pomyśleć, jak szukać pracy, a już miałam angaż.

Dziś rzadko występuje pani na deskach. Nie brakuje pani teatru?

Bardzo. Ale ostatnio z różnych powodów nie dostawałam tam ciekawych propozycji. A w teatrze nie ma miejsca na kompromis. Trzeba podejmować ryzyko. Dlatego chętnie zagrałam dwa lata temu w Polskim w „Wieczorze trzech króli”, wchodząc w zespół, którego nie znałam. Teraz myślę, że może powinnam przestać czekać i bardziej aktywnie poszukać dla siebie repertuaru.

Ale jest jeszcze telewizja i niedawna rola Hanny Arendt w spektaklu Feliksa Falka.

Świetne doświadczenie. Graliśmy tam m.in. z Andrzejem Grabowskim scenę, która trwała 17 minut. Bez przerywania, jak w teatrze. A ta praca nad „Rzeczą o banalności miłości” zbiegła się ze zdjęciami do „Wałęsy...”. W tym samym czasie musiałam stworzyć dwie tak bardzo różne postacie.

Rola Arendt przyniosła pani nagrodę w Sopocie. To dla pani czas laurów. Także za granicą: odebrała pani nagrody w Norwegii za kreację w „Upperdog” i w Belgii za „Stepy”.

Praca w filmach zagranicznych też jest sposobem na granie różnorodnych ról. Obcy reżyserzy z niczym polskich aktorów nie kojarzą, decyduje casting. W „Upperdog” byłam prostą emigrantką z Polski, która pracuje na zmywaku. Ciekawy epizod zaproponował mi też ostatnio Daniel Espinoza w filmie „Child 44”.

Jak dostała się pani do amerykańskiej produkcji sygnowanej przez Ridleya Scotta?

Amerykanie przysłali mi fragment scenariusza, bez komentarza, tylko z informacją, kogo mam grać. Nakręciłam to w Warszawie, w swojej agencji aktorskiej. Materiał posłaliśmy przez Internet. I udało się.

Coś panią w tej produkcji zaskoczyło?

Chyba to, jak dobrze mnie tam traktowano. Grałam niewielką rolę, myślałam, że wszyscy będą się zajmować tylko gwiazdami. A nagle poczułam, że w tej scenie jestem ważna, a reżyser poświęcał mi tyle samo uwagi co Tomowi Hardy’emu. Zaskoczył mnie też poziom przygotowania ludzi. Oni są utalentowani, ale ciężko pracują. Są w nieustannej gotowości. Wszyscy – aktorzy, realizatorzy, technicy. Ich sukcesy są zasłużone.

Jak zmienił się pani stosunek do życia i pracy, odkąd na świecie, 11 miesięcy temu, zjawił się pani synek?

Bycie z małym dzieckiem jest piękne i trudne zarazem. Teraz bardziej pilnuję mojej prywatności. Nie mogę dopuścić, by 20 telefonów na godzinę destabilizowało mój dom. Wychodzę do pracy, ale po powrocie staram się, by jakość czasu spędzonego z rodziną była jak najlepsza.

Nigdy nie rzucała pani na szalę życia prywatnego. Paparazzi pani nie zadręczają.

I chciałabym, żeby tak zostało. Nie interesuje mnie świat celebrycki. Czasem muszę pójść na jakąś premierę, ale nie uznaję biegania na otwarcia sklepów i bankiety. W Polsce zrobiliśmy z tego jakiś obłęd. Nie ma tego nigdzie w Europie. W porównaniu z naszymi celebrytkami Francuzki ubrane są wręcz skromnie. Skąd się u nas biorą te wzorce? Te Louboutiny, Vuittony, suknie bez pleców? Nie mam zielonego pojęcia.

Ten styl życia dla wielu pani koleżanek jest sposobem przypominania o sobie.

Przeżywam czas intensywnej pracy, czuję się spełniona jako aktorka. A gdyby mój telefon zamilkł? Chciałabym nie czuć frustracji. Próbuję nie uzależnić się od sukcesu. Mam nadzieję, że potrafię nie zżyć się za bardzo ze swoim wizerunkiem wirtualnym, że jestem sobą. Taka sama na czerwonym dywanie, przed kamerą i w domu. Z tego biorę siłę.

Agnieszka Grochowska

Jedna z najzdolniejszych młodych polskich aktorek. Akademię Teatralną w Warszawie ukończyła w 2002 roku. Na małym ekranie zadebiutowała w spektaklu Teatru Telewizji „Beatrix Cenci". Za debiutanckie role teatralne w sztukach „Mewa" i „Amadeusz" dostała Nagrodę Feliksa. Na dużym ekranie pojawiła się po raz pierwszy w filmie „AlaRm" Dariusza Gajewskiego. Dziś ma na swoim koncie bardzo różnorodne role, m.in. w filmach „Warszawa", „Pręgi", „Tylko mnie kochaj", „Hania", „Północ-Południe", „Mała wielka miłość", „Wenecja", „W ciemności", „80 milionów", „Bez wstydu". Agnieszka Grochowska grała też w filmach zagranicznych, m.in. w norweskim „Upperdog" i polsko-belgijskich „Stepach". Prywatnie jest żoną reżysera Dariusza Gajewskiego, matką 11-miesięcznego syna.

—bh

Rz: Co sprawiło pani największą trudność podczas pracy nad rolą w „Wałęsie. Człowieku z nadziei”?

Agnieszka Grochowska:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"