Neologizm wyrwany był z kontekstu, a już na pewno kontekstu w ostatnich dniach najważniejszego. Obciążony dyskusjami na temat tego, co i jakim językiem mówili prominentni polscy politycy, podążyłem tropem wypowiedzi szefa naszego MSZ, który mało dyplomatycznym językiem opisał relacje Polski z sojuszniczą Ameryką. Ot, tak sobie pomyślałem, że jesteśmy „tulaskiem". W znaczeniu, że tutejszym. Kiedy jednak podzieliłem się moim spostrzeżeniem z zaprzyjaźnionym redaktorem, powiedział, że w stenogramach popełniono błąd literówkowy.
To znaczy, że minister Sikorski powiedział, ni mniej, ni więcej, że Polska robi Ameryce... łaskę. A w każdym razie takiej wersji oficjalnie powinien się trzymać. Mrugając okiem, dodał: „ A czy my nie robimy literówek. Robimy, tyle tylko, że ratuje nas korekta, a minister Sikorski jej nie miał". To jeszcze raz potwierdza, że nikt nie powinien oszczędzać na korekcie.
Znaczenie „tulaska" wyjaśniło się w krótkiej sondzie radiowej. Wzruszony tatuś mówił przez telefon, że „tulasek" to jego synek, który lubi się tulić. Tak: kiedy ojczyzna w opałach, warto pocieszyć się udanymi relacjami rodzinnymi. Oby na linii ojciec–syn były lepsze niż obecnie na linii Polska-Ameryka, a już na pewno Polska–Anglia. Zwłaszcza że gra drużyny futbolowej Anglikom na pewno humoru nie poprawi. —Jacek Cieślak