Dimitri Storoge:
Można zachwycać się Harry'm Potterem czy wielkimi produkcjami hollywoodzkimi o Narni, ale gdzieś w środku tkwi w nas tęsknota za prostotą i śledzeniem losów zwykłych ludzi, z którymi możemy się utożsamić. Poza tym ten film sprawia, że odnajdujemy w sobie dziecko. Przypomina o najprostszych wartościach: przyjaźni, poświęceniu dla innych, solidarności z ludźmi krzywdzonymi. Jest staroświecki? Może trochę. Ale jakże piękny. Rodzice mogą zaprowadzić swoje małe dzieci na „Bellę..." bez żadnych obaw. To jest pierwszy mój film, który pokazałem własnym dzieciom.
No wie pan, już w pierwszej scenie stary człowiek ryzykuje życiem chłopca, żeby ratować kozę, a mały Sebastian znika z domu na całe dnie i nikt nie wie, gdzie jest i co robi.
I to też jest klucz do tego filmu, który opowiada o wolności. W 2014 roku rodzice nie pozwolą, by dziecko samo bawiło się na ulicy. W „Belli i Sebastianie" mały bohater jest swobodny. Nikt go nie bombarduje cały czas telefonami, on sam nie wysyła sms-ów do matki: „Wszystko w porządku... Jestem tu i tu... Robię to i to..." Może dziecko, które obejrzy w kinie „Bellę i Sebastiana" poczuje, że nie musi chodzić na tak strasznie krótkiej smyczy. A może wyniesie z kina przeświadczenie, że poza grą komputerową i ekranem telewizora jest jeszcze inny świat. Świat natury.
Reżyser Nicolas Vanier, jak mało kto, mógł przeprowadzić widzów przez ten świat.