Słowa formatują myślenie. Praktycznym tego wyrazem jest rozpowszechnione wśród polityków i komentatorów bezkrytyczne przyjmowanie słów-wytrychów na określenie jakiejś sytuacji. Tak jest z tzw. repolonizacją. Warto pochylić się nad sensem potencjalnych działań podejmowanych pod tym hasłem, za którym kryje się opowieść, że polska własność to polska racja stanu, zwłaszcza w mediach.
Takie stwierdzenie już na wstępie wydaje się mocno wątpliwe. Zależność między własnością a racją stanu nie jest prosta, tym bardziej że właściwie nie wiadomo, czym owa racja stanu jest, a zwłaszcza, do kogo należy decydowanie o tym, co nią jest, a co nią nie jest. Oskarżonym lub co najmniej podejrzanym w tej sprawie jest kapitał zagraniczny, w domyśle umysłów podejrzliwych – zagraniczny, czyli obcy, a więc zły.
Początki w III RP
To może kilka słów przypomnienia, skąd wziął się kapitał zagraniczny w mediach w Polsce. W 1989 r. mieliśmy praktyczny monopol mediów partyjno-państwowych (czyżby to był ideał „repolonizacji”?). W mediach drukowanych dominowała RSW „Prasa-Książka-Ruch”, w mediach audiowizualnych Komitet ds. Radia i Telewizji. Na rynku prasy drukowanej był potężny niedobór w wielu segmentach (np. prasa kobieca, hobbystyczna, czasopisma o stylu życia i inne), poligrafia była technologicznie zapóźniona, papier był dobrem deficytowym. Wydawnictwa i redakcje miały niewielkie pojęcie o rynku, marketingu, reklamie, zarządzaniu mediami, stanowiska decyzyjne były obsadzane według zasad nomenklatury partyjnej. Choć dziennikarze byli dobrze wynagradzani (zawsze powyżej średniej krajowej), sektor był bardzo zapóźniony i nienowoczesny. Zyski były przede wszystkim konsumowane, w tym w znacznym stopniu przez aparat partyjny.
Brakowało kapitału, a tu właśnie zrządzeniem losu i wolą społeczeństwa rodził się kapitalizm. Jak zbudować kapitalizm bez kapitału, pozostaje kwestią otwartą. Kapitał zagraniczny to było – jak się wydaje – jedyne możliwe rozwiązanie w ogromnej większości przypadków. Ten kapitał się pojawił, i to w różnych formach – od inwestycji bezpośrednich, poprzez joint-venture, licencje, franczyzy, po zakładanie własnych oddziałów (filii). Był to kapitał niemiecki, francuski, amerykański, norweski, włoski, szwedzki, szwajcarski, a praktycznie przede wszystkim – międzynarodowy.
Dla kapitału liczy się głównie zwrot z inwestycji, a tu – z jednej strony – oczekiwano dużego potencjału wzrostu (i tak rzeczywiście było – ogromny rozwój rynku reklamy, szybko rosnąca sprzedaż mediów drukowanych, rozwój mediów elektronicznych); z drugiej strony zagraniczni inwestorzy najczęściej dysponowali know-how ukształtowanym w warunkach wolnego i konkurencyjnego rynku. Rozwój nie był ani prosty, ani oczywisty, tytuły powstawały i upadały, media zmieniały właścicieli, fuzje i przejęcia nie były niczym niezwykłym. W sumie z biegiem lat powstał dobrze osadzony rynkowo system mediów drukowanych, nowoczesny produkcyjnie i marketingowo, nieodbiegający od standardów rozwojowych innych krajów europejskich.