Co trzeci pacjent został zwolniony do domu. Szpital stanął przed widmem ewakuacji. – Podpisaliśmy porozumienie dla dobra pacjentów – powiedział po długich negocjacjach w piątek tuż przed północą starosta Piotr Kagankiewicz. W zamian za podwyżki lekarze zgodzili się na pracę powyżej 48 godzin tygodniowo (ich zgody wymagają normy unijne).
Dyrekcja i starostwo najpierw zgodziły się na 700 zł brutto podwyżki dla wszystkich lekarzy od 1 stycznia. Spór toczył się jednak o dalszą poprawę zarobków: kolejne podwyżki w kwietniu i lipcu, tak by za rok pensje sięgnęły 2,5 średniej krajowej. Dyrektor Jacek Chyliński podkreślał: – Nie mam pieniędzy na podwyżki, a szpital jest zadłużony na 50 mln zł. Grozi nam, że nadal będziemy się zadłużać, ale dobro chorych jest najważniejsze.
Zakładnikami całego sporu stali się pacjenci tomaszowskiego szpitala. – Czekam na operację usunięcia kamieni z przewodów moczowych – mówi sparaliżowany od pasa w dół Bolesław Sęk. – Nie wyobrażałem sobie przewożenia mnie w takim stanie do innego szpitala.
Kazimierz Frączkowski czeka na operację usunięcia kamieni z nerek. – Dyrektor i lekarze to ludzie uczeni i każdy ma swoją rację, ale o pacjentach zapomnieli – mówi “Rz”.
Likwidacji placówki obawiali się także mieszkańcy Tomaszowa. – Gdyby mojego męża karetka musiała zawieźć do Piotrkowa lub Opoczna, już by nie żył – mówi Ewa Skotak, której małżonek trafił w środę do szpitala po pęknięciu wrzodu żołądka. – Bałam się o niego, choć lekarze zapewniali mnie, że niezależnie, czy dyrektor ogłosi ewakuację, czy nie, mąż nie zostanie przewieziony do innej placówki, bo nie pozwala na to jego stan zdrowia.