Ukraińscy celnicy zaczęli piętrzyć takie problemy, że musiałem z lekami i maseczkami wrócić do kraju – opowiada Adam Krzysztoń, starosta powiatu łańcuckiego w woj. podkarpackim.
Chciał zawieźć do Stryja na Ukrainie leki kupione przez powiaty łańcucki i kłodzki (woj. dolnośląskie). Nie udało się. Od ukraińskich celników usłyszał, że nie ma zaświadczenia z tamtejszego resortu zdrowia, iż samorządowcy ze Stryja potrzebują takiej pomocy.
Nie pomógł telefon od starosty ze Stryja i jego zapewnienie, że mieszkańcy czekają na te dary. – Mieliśmy ich specyfikację i zgodę polskiej agencji celnej na wywóz. Lekarstwa kupowane były w aptekach i miały długie daty ważności – zaznacza Joanna Rupar, pełnomocnik starosty łańcuckiego ds. zarządzania kryzysowego.
Po kilku godzinach wezwano szefa ukraińskiego przejścia granicznego w Krakowcu. – Powiedział, że nie może nas wpuścić, i koniec – mówi Adam Krzysztoń. Leki wróciły do Łańcuta.
Dlaczego pomoc musiała wrócić do kraju?