Sąd zdecydował wczoraj o aresztowaniu czterech mężczyzn podejrzanych o kradzież zabytkowego napisu “Arbeit macht frei”. O losie piątego z zatrzymanych postanowi dziś. Cała piątka przyznała się już do winy, choć jeden odmówił wyjaśnień.
Z ustaleń śledczych wynika, że czterech złodziei nie zdawało sobie sprawy, jakiej profanacji się dopuszcza.
Mężczyźni, choć wcześniej karani, nie byli fachowcami – potwierdziła to wczorajsza wizja lokalna na terenie obozu. Do operacji – jak zdradziło trzech sprawców, którzy zdecydowali się na współpracę z policją – nie przygotowywali się długo. W Oświęcimiu pojawili się bez wcześniejszego rozpoznania, niektórzy byli tu pierwszy raz. Nie zdawali sobie nawet sprawy, że do odkręcenia niemal pięciometrowego ciężkiego napisu potrzebne im będą drabina i narzędzia. Dopiero gdy stwierdzili, że bez nich nie dadzą rady, udali się do sklepu. Napis pocięli, bo nie mieścił się w niewielkim samochodzie, jakim przyjechali.
– Zlecenie złożył Europejczyk – mówi Artur Wrona, krakowski prokurator okręgowy. Miał to zrobić jesienią, ale pomysł kradzieży narodził się prawdopodobnie już wiosną.
Media wczoraj od rana spekulowały, że zamówienie na kradzież napisu przyszło ze Szwecji. – Ponieważ to wstępny etap śledztwa, nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, że to mieszkaniec Szwecji – ucina Wrona.