Ślub Józefa Piłsudskiego i Aleksandry Szczerbińskiej nastąpił w 1921 roku. Jeśli wierzyć wspomnieniom Janiny Dunin-Wąsowiczowej, także i to małżeństwo przeżywało kryzys.
Prawdopodobnie w 1924 r. podczas wypoczynku w Druskiennikach poznał młodą lekarkę uzdrowiskową Eugenię Lewicką. „Był to typ kresowej, stepowej panny o silnym charakterze, dużej odwadze cywilnej w wypowiadaniu swoich myśli i o naturalnym młodzieńczym poczuciu humoru” – pisał Marian Romeyko. Nigdy się zapewne nie dowiemy, co łączyło Piłsudskiego i Eugenię Lewicką. Zapewne nie romans, może raczej była to fascynacja Piłsudskiego młodą, inteligentną kobietą. W grudniu 1930 r. Piłsudski w towarzystwie Lewickiej i adiutanta Marcina Woyczyńskiego wyjechał na wypoczynek na Maderę. Lewicka jednak wróciła do kraju wcześniej niż Piłsudski. W czerwcu 1931 r. popełniła samobójstwo, a przyczyn tego kroku podjętego przez pełną życia kobietę nie wyjaśniono. Piłsudski był obecny na mszy przed pogrzebem Eugenii Lewickiej.
Domy Marszałka
Janina Dunin-Wąsowiczowa wspominała, że dom Piłsudskich w Sulejówku „był skromny, ale o tradycjach polskiego szlacheckiego dworku, gdzie to sama pani domu prowadzi gospodarstwo, dzieci na pierwszym planie, goście mile widziani, serdecz nie i naturalnie przyjmowani. Nie było tam żadnej „wystawy” czy pozy”. Marian Romeyko pisał: „W codziennym życiu Belwederu panowała niemal klasztorna prostota i zwyczaje. Nie znano tam wielkich przyjęć, rautów, wystawnych obiadów i śniadań”. Jedynymi większymi imprezami w Belwederze były „herbatki” urządzane kilka razy w roku przez Aleksandrę Piłsudską, na których czasami pojawiał się Marszałek.
W Sulejówku i w Belwederze wychowywały się córki Marszałka. Wobec nich był zawsze „paniczem z Zułowa”, człowiekiem miękkim, delikatnym. Kochał je miłością nie tylko ojca, ale i dziadka. Pierwsza córka urodziła się bowiem, gdy Piłsudski miał już 51 lat. Aleksandra Piłsudska pisała we wspomnieniach, że mąż psuł i rozpuszczał córki, tak był w nich zakochany. Umiał się doskonale dostroić do mentalności dzieci. „Dom w Sulejówku rozbrzmiewał śmiechem, ilekroć dzieci znalazły się z ojcem. Godzinami nieraz opowiadał im bajki i swoje przygody (...) A radosny śmiech dzieci był dla niego najcenniejszą zapłatą za trudy i mękę życia”. Pamiętał, by przywieźć im prezent z podroży. Podczas pobytu w Rumunii zanurzył niebieską tasiemkę w Morzu Czarnym i opatrzył ja sporządzonym dla córek certyfikatem, że nie zmieniła ona swojej barwy.
Od 1928 r. Piłsudski miał gabinet pracy i mieszkanie w piętrowym budynku w Alejach Ujazdowskich, w zespole budynków Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Spędzał tam wiele czasu, czasami nawet całe tygodnie, wracając w sobotę wieczorem do Belwederu, by spędzić niedzielę z żoną i córkami. Podczas licznych przeziębień i gryp przenosił się do budynku GISZ, nie chcąc zarazić rodziny.
PRAWO I HONOR Gdy życie biorę i barwę zieloną życia, kolor nadziei ludzkiej rozpatruję, gdy tych rzeczy szukam, które mają siłę symbolu – nie mogąc rozwiązać problematu, wahając się pomiędzy miłością dla siły a miłością dla swobody, prócz prawa i honoru nic nie znajduję. Odczyt „Demokracja i wojsko". 29 czerwca 1924 r.
Korzystał z dwóch dużych pokojów: sypialni z oknami wychodzącymi na Aleje Ujazdowskie i gabinetu z tarasem od strony niewielkiego sadu. Wyposażenie pomieszczeń było skromne. Na ścianach gabinetu i sypialni znajdował się m.in. obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, płótno Ludomira Ślendzińskiego „Marszałek pod Wilnem”, portrety powstańców i sceny z 1863 r. W gabinecie była żelazna kasetka, od której klucz Marszałek zawsze zabierał, wychodząc z mieszkania. Za przycisk do papierów służył mu browning, pistolet używany w czasach PPS.
Dużo czasu spędzał w głębokim fotelu klubowym przy małym stoliku. Tu stawiał swoje pasjanse i czytał.
Prowadził nocny tryb życia, kładąc się zwykle o 3 lub 4 nad ranem, cierpiał często na bezsenność. Spał zwykle do 10 lub dłużej, dlatego też w oknach sypialni zainstalowane były nieprzepuszczające światła rolety.Wakacje spędzał z żoną i córkami w dworku w Pikieliszkach i w Sulejówku, jednak na długie urlopy wypoczynkowe – w Egipcie, w Rumunii, na Maderze – wyjeżdżał bez rodziny. Przywoływał opinię doktora Pareńskiego, że miesiąc to za mało dla „restytucji nerwów”. Najdłuższy był wyjazd na Maderę, trwał z podróżą trzy i pół miesiąca.
Ukochanym miastem Marszałka było Wilno. I choć tutaj właśnie zetknął się w gimnazjum z brutalną rusyfikacją, choć, jak mówił, na wspomnienie tamtych czasów cisnęły mu się na usta przekleństwa, to jednak te lata młodości w Wilnie były szczęśliwe. „Wszystko piękno w mej duszy przez Wilno pieszczone. Tu pierwsze słowa miłości, tu pierwsze słowa mądrości, tu wszystko, czym młodzieniec zły w pieszczocie z murami i w pieszczocie z pagórkami”. W Wilnie lubił spędzać swoje imieniny w kręgu rodzinnym. Ksiądz Walerian Meysztowicz pisał, iż wiadomo było, że w Wilnie, gdzie Piłsudski czuł się najlepiej, można było z nim załatwić różne trudne sprawy.
Ostrobramska jest słodką matką
Z Wilnem wiązała Piłsudskiego także Ostra Brama. Wandzie Filipowskiej-Pełczyńskiej mówił w 1912 r: „Wie pani, że ja, stary socjalista, gdy mam powziąć ważną decyzję, to przedtem modlę się do Matki Boskiej Ostrobramskiej”. Wizerunek obrazu Madonny z Wilna towarzyszył zawsze Marszałkowi w podróżach. Oficer Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych Kazimierz Glabisz wspominał, że po wejściu do przedziału sypialnego wagonu, którym podróżował, Marszałek sprawdzał, czy jest w nim miniaturka obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej i fotografie córek. Wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej znajdował się nad łóżkiem Marszałka.
Józefowi Gawlinie mówił: „Niech ksiądz biskup nie wierzy, że jestem antykościelny, jak to niektórzy mówią. Ja kocham Matkę Boską, zwłaszcza Ostrobramską. Częstochowski obraz jest za surowy. Ostrobramska jest słodką matką”. W 1927 r. Piłsudski brał udział w koronacji obrazu z Ostrej Bramy. Na modelu sarkofagu autorstwa prof. Jana Szczepkowskiego Piłsudski wyobrażony jest z obrazkiem Matki Boskiej w ręku.
Kardynał Aleksander Kakowski stwierdzał, że „Mimo ułomności, Piłsudski w gruncie rzeczy był człowiekiem religijnym”, a ksiądz Walerian Meysztowicz uważał, że Marszałek miał zbyt szeroki umysł, by uważać, że „wszystko samo się stało” bez udziału Stwórcy.
Asceta układa pasjansa
Jeśli chodzi o wygląd, ubranie, jedzenie i potrzeby życiowe, Piłsudski był niemal abnegatem. Chodził po domu w kurtce strzeleckiej, często poplamionej, gdyż – jak pisze jego adiutant Lepecki – nie uważał przy jedzeniu. Gdy w 1927 roku jechał do Genewy na posiedzenie Rady Ligi Narodów, trzeba było kupić mu garnitur, palto i kapelusz, nie miał bowiem ubrania cywilnego. Jak pisała żona, zadowalała go najprostsza kuchnia. Mimo że pochodził z Wileńszczyzny, nie znosił kołdunów. Lubił słodkie leguminy i ciasta. Pił dziennie zwykle sześć – osiem, czasami nawet do dziesięciu szklanek szklanek mocnej, słodkiej herbaty. Alkoholu prawie nie używał – czasami lubił wypić kieliszek węgierskiego wina. Bardzo dużo palił, podobno wyłącznie specjalne papierosy „marszałkowskie”, z rosyjskiego tytoniu.
Odpoczywał przy pasjansie. „Pasjans daje mechaniczne odetchnięcie mózgowi, umęczonemu ciągłym wahaniem i ciągłą niepewnością co do tego czy innego postanowienia”. Lecz także był to dla niego rodzaj wyroczni, do której przykładał dużą wagę, gdy więc chciał, by sprawa szła po jego myśli, wybierał łatwiejszy do ułożenia. Nie na żarty się martwił, kiedy pasjans nie wychodził. Układał między innymi warkocz Wenery, choinkę, piramidkę, ogonki.
Odpoczywał także, przypatrując się w Sulejówku i wszędzie, gdzie był na wakacjach, drzewom i kwiatom. Pisarka Maria Jehanne Wielopolska uważała, że ponieważ bardzo lubił sasanki, Polska powinna obrać sobie je za kwiat narodowy. W Pikieliszkach lubił obserwować dzikie kaczki nad jeziorem i zabronił polowania na nie. Zimą 1932 roku w Belwederze pojawił się projektor filmowy. Filmy oglądał z najbliższą rodziną. Lubił najbardziej „wszystkie Paty i Patachony, Flipy i Flapy, Haroldy Lloydy, gonitwy, awantury i śmiech – jak najwięcej śmiechu. Broń Boże nie dramaty i płaksiwe komedie” – pisała Wielopolska. Jednak nad zwykłe filmy przedkładał kreskówki. Szalenie podobał mu się pierwszy barwny film Disneya.
Jeśli od filmu oczekiwał głównie rozrywki, inny był jego stosunek do książek. Jego biblioteka to przede wszystkim prace z zakresu historii i historii wojskowości. Czytał listy i aforyzmy Napoleona, którego uważał za najwybitniejszą postać czasów nowożytnych, lubił wracać do „Kroniki polskiej, litewskiej, żmudzkiej i wszystkiej Rusi” Macieja Stryjkowskiego. Z literatury pięknej na pierwszym miejscu stawiał Słowackiego, z ukochanym „Beniowskim” na czele oraz „Potop” Sienkiewicza. Ostatnią książką, którą czytał przed śmiercią, był „Lord Jim” Conrada.
Piłsudski interesował się niezwykłymi właściwościami ludzkiego umysłu. Był na seansie z medium Kluskim (Teofilem Modrzejewskim), spotykał się z wybitnym jasnowidzem i telepatą inżynierem Stefanem Ossowieckim, któremu podarował fotografię z dedykacją: „Panu Stefanowi Ossowieckiemu na pamiątkę naszych rozmów, w zrozumieniu tego, czego nie ma, a co jest”.
Jesień patriarchy
Zofia Nałkowska zapamiętała słowa Piłsudskiego: „Żyję sobie jak salamandra w tych krótkich spięciach”. Marszałek nawiązywał do wierzenia, jakoby salamandry mogły żyć w ogniu. On się jednak spalał. Doznawał wysokiej gorączki pod wpływem zmartwień i stresujących sytuacji. Dramatyczne decyzje kosztowały go utratę zdrowia. Aleksandra Piłsudska wspominała, że w ciągu kilku dni maja 1926 roku jej mąż postarzał się o dziesięć lat i tylko raz widziała go w takim stanie – przed śmiercią. Walki majowe, które pochłonęły kilkaset ofiar, były dla niego silnym wstrząsem psychicznym. Nie zamierzał bowiem doprowadzić do przelewu krwi. W 1928 r. doznał lekkiego wylewu i znalazł się na krótko w szpitalu. Skarżył się potem, że ma kłopoty z ręką przy podpisywaniu dokumentów.
Po powrocie z Madery od wiosny 1931 roku zniknął właściwie z życia publicznego. Nie jeździł już na zjazdy Związku Legionistów, wysyłał tylko krótkie listy do odczytania. Nie udzielał już wywiadów, nie dawał artykułów do gazet. Ostatnia jego publikacja książkowa „Poprawki historyczne” ukazała się w maju 1931 r. Od powrotu z Madery tylko raz przemawiał publicznie – w maju 1932 r. na Radzie Naukowej Wychowania Fizycznego. Pokazywał się właściwe tylko na defiladach. Ostatnią odebrał 11 listopada 1934 roku.
PRZEZWYCIĘŻENIE ŚMIERCI Pokolenia za pokoleniami, żyjące codziennem życiem, zwykłem lub niezwykłem, do wieczności przechodzą, pozostawiając po sobie jeno ogólne wspomnienia. (...) A jednak prawda życia ludzkiego daje nam inne zjawiska. Są ludzie i są prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwyciężają, że żyją i obcują między nami... Józef Piłsudski. Przemówienie przy składaniu prochów Słowackiego do grobów wawelskich. 28 czerwca 1927
Po powrocie z Madery, w kwietniu 1931 r. oświadczył prezydentowi Mościckiemu, że nie można na niego liczyć w każdej chwili i w każdych okolicznościach. W 1932 r. stwierdzał, że nie ma już sił, by co dzień pracować. Postanowił się zajmować tylko wojskiem i sprawami zagranicznymi. Przyznał się, że nie czytał projektu nowej konstytucji, której celem była zasadnicza zmiana ustroju politycznego Polski.
Gnębił się bardzo, zdając sobie sprawę z kruchej niepodległości między czerwoną Rosją i Niemcami, miewał czarne myśli, zastanawiając się, co się stanie z Polską po jego śmierci. „Jeżeli Polacy słyszycie, co mówię, wszyscy Polacy nie wezmą się do roboty w obronie interesów kraju, a mnie zabraknie, to za dziesięć lat Polski nie będzie” – mówił w 1931 roku do mjr. Romana Michałowskiego, który kończył tak swoją relację: „Marszałek rzucił karty na stół, twarz zakrył w rozłożonych ramionach i jakby zaszlochał”. Coraz bardziej słabnący, zdobył się na wysiłek, by zrobić wszystko, by ją zabezpieczyć, poprzez plan wojny prewencyjnej z III Rzeszą, pakty o nieagresji z Niemcami i Związkiem Sowieckim.
Władysław Pobóg-Malinowski tak pisał o Piłsudskim w ostatnich latach życia: „Stawał się coraz bardziej nieprzystępny, coraz bardziej odgradzał się od ludzi, wiele z dotychczasowych kontaktów zerwał, przekreślił, inne ograniczał, nawet najbliższych sobie ludzi nie wzywając do siebie przez czas dłuższy. (...) Wiedzieli wszyscy, że w razie wezwania do siedziby Marszałka nie wolno nikomu wychylić się ani na jotę poza określoną ściśle sprawę”. Zdaniem Stanisława Cata-Mackiewicza Piłsudski, który lubił kiedyś przekonywać ludzi do swojego stanowiska i dyskutować z nimi, po maju 1926 roku „żąda, by go słuchano i nie nudzono kontrargumentami czy własnym zdaniem”.
Pobóg-Malinowski pisząc, że „słów twardych” używał Marszałek wobec swoich generałów, nie wyłączając Rydza-Śmigłego, a nawet wobec najbliższych mu Prystora i Sławka, tłumaczył: „Były też te wybuchy w istocie swej odblaskiem żalu czy zawodu, że nawet ci, co mają objąć spadek, nie zawsze i nie we wszystkim dociągają do niezbędnego poziomu – odgłosem tragicznego ogromu męki człowieka, który, poprzez morze polskiej małości, słabości, krótkowidztwa, niesie straszliwe brzemię troski o polskie dziś i jutro”.
A królem był serc i władcą woli naszej
Aleksandra Zagórska, która była świadkiem wybuchu gniewu Marszałka, wspomniała: „W momentach brutalnej wściekłości ten miotający obelgi groźny człowiek – nie był Józefem Piłsudskim – to były jego chore nerwy, doprowadzone do wielkiego rozstroju przez walki, gorycze i głębokie rany serca, a także przez bardzo ciężką, długotrwałą chorobę raka wątroby”.
Piłsudski nie znosił lekarzy, nazywał ich „szubrawcami”, dlatego między innymi nigdy nie wprawił sobie zębów wybitych przez carskich żandarmów. Wprawdzie w budynku GISZ mieszkał piętro niżej doktor Marcin Woyczyński, lecz był on dla Marszałka przede wszystkim adiutantem i towarzyszem samotności niż lekarzem. Piłsudski bardzo często zapadał na przeziębienia, grypy, bronchit. Jego system odpornościowy słabo radzący sobie z infekcjami nie był w stanie zwyciężyć choroby nowotworowej.
Woyczyński zwracał Piłsudskiemu uwagę na konieczność zbadania wątroby, Marszałek jednak to lekceważył. Usiłował leczyć się głodówkami. Dramatyczne zmiany w stanie zdrowia Marszałka i jego wyglądzie nastąpiły pod koniec 1934 roku. Wacław Lipiński, który był wtedy w Belwederze, wspominał: „Zobaczyłem pochylonego, powoli idącego starca, z wyniszczoną twarzą, z piętnem ciężkiej choroby, z oznakami zbliżającego się końca”. Diagnoza postawiona na trzy tygodnie przed zgonem – kiedy Piłsudski dał się wreszcie zbadać – była tragiczna: rak wątroby i żołądka w ostatnim stadium. 4 maja Piłsudski opuścił mieszkanie w gmachu GISZ, przenosząc się do Belwederu. Tam chciał umrzeć.
Zmarł 12 maja w otoczeniu rodziny. Zrobiono gipsowy odlew twarzy. Ciało zabalsamowano, wyjęto mózg, będący później przedmiotem badań na Uniwersytecie Stefana Batorego, a także serce, by – zgodnie z wolą Piłsudskiego – pochować je razem z prochami matki w Wilnie.
Na nagrobku z napisem „Matka i serce syna” polecił Piłsudski umieścić cytat z poematu „Beniowski”.
Gdy mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen zadumie
Tak żyłem
Pogrzeb odbył się na Wawelu 18 maja 1935 roku. Prezydent Mościcki zaczął swoje przemówienie słowami: „Cieniom królewskim przybył towarzysz wiecznego snu. Skroni jego nie okala korona, a dłoń nie dzierży berła. A królem był serc i władcą woli naszej”. Gdy znoszono trumnę do podziemi katedry, odezwał się dzwon Zygmunt. Trumnę miał okryć sarkofag, nie został jednak wykonany.