„Fakt“ drukuje słowa premiera Tuska, który w wywiadzie zapewnia, że sam robił przed świętami zakupy i na własne oczy widział chleb baltonowski po 1,60; że waloryzacja emerytur to obowiązek rządu a nie uprzejmość (chociaż „sytuacja nie jest tak różowa jak kilka lat temu“ więc niech emeryt zna pańską łaskę); że tysiącczternasty Orlik został otwarty w Przasnyszu a niebawem koparki wyruszą też na budowę autostrad. I wreszcie: „nie przewidujemy w 2010 r. wzrostu podatków czy składek“.
[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/pawelbravo/2010/01/02/jakiego-homara-polacy-potrzebuja/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
„Wyborcza“ traktuje czytelników trochę poważniej, pisząc: „w 2010 r. obowiązuje taka sama skala podatkowa jak w 2009 r., takie same są koszty uzyskania przychodu i limity ulg. Można więc mówić o zamrożeniu podatków na poziomie z poprzedniego roku. Przy inflacji w praktyce oznacza to powolną podwyżkę podatków“. Autor tekstu przypomina poza tym historię, jak mechanizm waloryzacji progów podatkowych wyparowywał z przepisów podatkowych i nie zanosi się na to, by do nich wrócił. Jeśli do tego dodamy że państwo nie zapomina jednak o waloryzowaniu maksymalnych stawek podatków lokalnych (co oznacza, że co rok są nieco większe), to krótki artykulik w noworocznej „Wyborczej“ staje się wymownym podsumowaniem polskiej praworządności i relacji państwa do obywateli. I to bardziej boli niż wszystkie polityczne zadymy przed tegorocznymi wyborami, które prognozuje w kilku tekstach „Polska“.
Najlepszy jest artykuł Piotra Zaremby, który wybrnął z niewdzięcznego zadania: ciekawie i z jako-takim zaangażowaniem emocjonalnym podsumował drętwy pejzaż polityczny, w którym stoczą się co prawda „boje na śmierć i życie“ ale nic faktycznie to zmieni. Jakieś drgnięcia nastąpią w obszarze nastrojów: niemal pewny prezydencki sukces Tusk odniesie w atmosferze większego zniechęcenia wyborców i degrengolady swojej partii. „Kryzys Platformy rozłożony jest na raty, a Tusk osiągnie to, o czym marzył, nie będąc już kochanym przez Polaków, co najwyżej tolerowanym“.
Moją uwagę zwróciło to, jak często Zaremba w swym tekście sięga po jeden i ten sam przykład: czterokrotnie przywołuje Włochy a zwłaszcza karkołomne zabiegi o zapewnienie premierowi Berlusconiemu prawnej lub choćby faktycznej ochrony przed prokuratorami, raz nawet delikatnie sugeruje pewne typowo włoskie zjawisko, na literę „m“, które to słowo w polszczyźnie służy do nazwania gry towarzyskiej. Dwukrotnie przy okazji zapewnia, że „Polska to nie Włochy“ – no, na pewno, klimatem i jedzeniem różnimy się dramatycznie. Ale po dalszym rozwinięciu porównania na niwie polityki wiele sobie obiecuję i mam nadzieję, że Zaremba do niego wróci.