I kto tu gania z dwururką?

Debata, debata, debata! Tym żyją dzisiejsze media. Ale mimo to, że wszyscy oglądali jeden show – każdy ma inne wrażenia.

Publikacja: 14.06.2010 15:03

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W „Gazecie Wyborczej” na pierwszej stronie Jarosław Kurski gratuluje PO decyzji o wysłaniu Bronisława Komorowskiego do „gniazda os”, czyli TVP.

„Przez parę dni TVP używała sobie na marszałku Komorowskim za to, że nie chce przyjść na debatę w arbitralnej formule. Ale w istocie nikomu z konkurentów ani funkcjonariuszy telewizji nie zależało na tym, by Komorowski rzeczywiście przyszedł do studia. Chodziło o to, by pokazywać pusty fotel i faryzejsko ubolewać, że obraził wyborców, zlekceważył rywali, że tchórzy.

Kaczyński, Napieralski i Pawlak już byli w ogródku, już witali się z gąską... A tu przyszedł gajowy z dwururką i wszystkich pogonił.”

Pogonił? Na stronie czwartej prof. Andrzej Rychard używa znacznie bardziej sceptycznego języka: „nie było ani wielkiej wpadki ani wielkiego sukcesu. Bronisław Komorowski dostał punkt już na wejściu. Przez to, że przyszedł, nie przegrał tej debaty bo nie oddał jej walkowerem. Nie wypadł źle ale i rywale źle nie wypadli.”

Tuż obok Gazeta podaje jako „ustalenie naszych źródeł w PO” – łzawą story wymyśloną, jak podejrzewam przez sztab Platformy, jak to wobec sukcesu wiecu PO i faktu, że Bronek na wiecu w Agrykoli poczuł wiatr w żaglach - postanowiono wysłać Komorowskiego, aby utrzeć nosa konkurentom i wreszcie jak to Kaczyński ze zdumieniem ujrzał rywala w drzwiach rozumiejąc, że jego diaboliczny plan runął w gruzy.

Drodzy koledzy! Oddzielajcie sztabowe opowieści Sławka Nowaka mające opakować i ubezpieczyć ryzykowne polityczne decyzje od rzeczywistości.

Komorowski w ostatniej chwili uznał, że jednak źle wypadnie zostawiając wolny fotel i przybył. Aby efekt zgięcia karku osłabić wykreowano story o tym jak to Bronek ubawił się zdumioną twarzą „Kaczora”. Można rzec PR-classic lub jak kto woli „Mistewicz for beginners”.

Do tego żadnych dziennikarskich śledztw w sztabie PO ustaleń naprawdę nie trzeba. A wracając do Komorowskiego – to był on pierwszy do łajania rywali. W „Super Expressie” Michałowi Karnowskiego kandydat PO kojarzy się ze „złośliwym wąsatym gajowym”. Ale już na okładce „Superaka” zdjęcie Kaczyńskiego I Komorowskiego i duży napis „Remis ze wskazaniem na Napieralskiego”.

Tak samo uważa Fakt, który głosi, że „Wygrał Napieralski, drugi Kaczyńśki, Komorowski trzeci”.

Istotnie Napieralski najlepiej na tle rywali wyćwiczył się w minutowych obiecywankach, ale o prawdziwej debacie nie można mówić. To było coś w rodzaju minutowych klipów wyborczych w wykonaniu żywych polityków.

Być może dlatego w „Polsce the Times” Piotr Zaremba skupia się bardziej na krytyce formuły niż na ocenie formy kandydatów. „Można mieć wątpliwości, czy TVP wybrała najlepszą formułę prezydenckiej debaty” - pisze Zaremba. Czterej uczestnicy to za dużo, żeby mogli wejść ze sobą choćby w ograniczone interakcje. Gdy już jeden czy drugi próbował niemrawo polemizować, to adresat polemiki nie miał i tak okazji odpowiedzieć. Pozostały krótkie monologi przy ściśle limitowanym czasie - najpierw półtorej, potem już tylko minuta. Można było jedynie współczuć poważnym politykom, że jak małych chłopców na lekcji zmuszono ich do ścigania się z sekundami. Najwyraźniej większość energii wkładali w to, żeby się nie pogubić. Aż prawie słychać było westchnienie ulgi, gdy cudem się w czasie zmieścili. W efekcie był to konkurs na umiejętność markowania improwizowanej przemowy na dowolny temat. Ale chyba nie o to chodziło w tej debacie. To by można było jeszcze wybaczyć. Zaproszenie Bronisława Komorowskiego, Jarosława Kaczyńskiego, Grzegorza Napieralskiego i Waldemara Pawlaka było próbą pogodzenia dwóch sprzecznych celów. Z jednej strony dziesiątka dyskutantów zmieniłaby debatę już w całkowitą fikcję. Dwójka trąciłaby z kolei zmową najsilniejszych, zwłaszcza przy niezłych sondażowych wynikach Napieralskiego. Wybrano klucz dyskusyjny, ale czytelny: reprezentanci partii parlamentarnych. I w sumie można się było nawet cieszyć, gdy po wielodniowych dąsach w studiu pojawił się jednak marszałek Komorowski. Ale organizatorzy debaty popełnili też inne błędy, które zatarły jej czytelność do końca. Skoro dyskutantów jest tak wielu, po co stawiać ich przed zadaniem bez mała niewykonalnym? Opowiedz w minutę swoją wizję edukacji. Albo swoją receptę na politykę wschodnią. Czy nie lepiej było ich przetestować pytaniami punktowymi? Dobry przykład to zadane pytanie o in vitro. Albo spróbować ich przeegzaminować z przełożenia ich ogólnych przekonań na uprawnienia prezydenta (na przykład: pańska pierwsza inicjatywa ustawodawcza albo jakiej ustawy na pewno by pan nie podpisał). Gdy kandydat musi zreferować wszystko, co wie i sądzi o edukacji albo o gospodarce, to wywołujemy w widzach błędne przekonanie, że wybierany w powszechnych wyborach prezydent jest jakimś superadministratorem we wszystkich tych dziedzinach. A nie jest. (...) Można było podziwiać ich czysto techniczne przygotowanie. Idealny olimpijski spokój Jarosława Kaczyńskiego - tak kontrastujący z jego dawną, czasem malowniczą i ciekawą wojowniczością. Albo refleks Waldemara Pawlaka, tak inny od jego dawnej powolności. Albo fakt, że Bronisław Komorowski ustrzegł się tym razem jakiejkolwiek gafy. To jedynie Napieralski oznajmił, że "Marek Belka wprowadzi nas do Unii Europejskiej". Ale wszystko działo się w takim biegu, że nikt tego nie wykorzystał. Trudno było wyłowić realne różnice wizji, bo zderzeni z tematami gigantami kandydaci brnęli w ogólnie słuszne ogólniki.”

Słowem nudnawy wieczór i brak przełomu w kampanii. Czekamy na bój: „Jaro kontra Bronco”. Ale to już przez druga turą.

Kraj
Instytut Pileckiego pod lupą śledczych
Materiał Promocyjny
Szukasz studiów z przyszłością? Ten kierunek nie traci na znaczeniu
Kraj
Ruszyło śledztwo w sprawie Centrum Niemieckiego
Materiał Partnera
Dzień Zwycięstwa według Rosji
Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski